niedziela, 29 czerwca 2014

Rozdział 4

Niestrudzona szłam przed siebie, ciągnąc za sobą niewielką walizkę. Po bezcelowym spacerze przycupnęłam na ławce na skraju parku. Rozmyślałam nad powodem mojego zwolnienia.
Jestem świadoma, że należę do osób otwartych i wygadanych. Taka byłam zawsze. Czasami nawet nauczyciele mówili, że kiedyś moja prawdomówność zapędzi mnie w kozi róg. Teraz żałuję. Dlaczego to on, mój szwagier i zarazem pracodawca, musiał skosztować tego prawdziwego charakteru Angeles? Może dlatego, że okazywał mi sympatię, pozwalał mi być sobą i mimo sprzeczek dał mi odczuć, iż należę do rodziny. Zanim w jego życiu na dobre zagościła panna LaFointene, ojciec Violetty był inny. Sprawiał wrażenie radosnego i co najważniejsze, myślał logicznie. Wszystkim nam tego brakuje, czyż nie? Nigdy nie zrobiłby czegoś tak okropnego swojej córce, jak zabranie jej rzeczy matki. Bo odkąd pojawiłam się w jego domu on… Właśnie! Czyli to ja byłam całym źródłem kłopotów. German chciał zapomnieć o Mari, bo poznał mnie, młodszą siostrę żony. A Jade? Nawet nie miałam prawa ją o nic obwiniać. Ona zwyczajnie skorzystała z okazji na zamążpójście za milionera. Też bym tak zrobiła. Nie ponosiła za nic odpowiedzialności, bo to German, świadomie lub nieświadomie, chciał ją mieć przy sobie. Pragnął zapomnieć o smutnej przeszłości, ale również z nową partnerką nie był szczęśliwy. Ktoś mu to uniemożliwiał.
-Przecież to ja jestem tą osobą!- wykrzyczałam to na głos. Dzięki Bogu nikogo nie było w pobliżu, więc nikt zapewne tego nie usłyszał.  
Zaprzestałam rozmyślaniom. Bez celu rozglądałam się po parku. Niebo dawno zrobiło się szare, a zieleń drzew szumiała złowrogo. Powoli zaczęto zapalać lampy. Wśród ulicznego mroku, zobaczyłam jakąś męską, lecz drobną sylwetkę. Zbliżała się ona niebezpiecznie w moją stronę, sprawiając wrażenie zaślepionej i nieobecnej. Zaczynałam się bać. Swoim zwyczajem pozwoliłam, by zawładnęły mną emocje. Co zrobiłam? Zaczęłam biec w odwrotnym kierunku.
Kółka od mojej walizki uderzały o kolejne krawężniki. Co chwilę odwracałam głowę, aby zobaczyć, czy nieznajomy nadal mnie śledzi. On wciąż tam był.
Znienacka stanął wprost przede mną. Cofnęłam się o kilka kroków, ale pech ciał, abym upadła. Przeraziłam się.
-Nic ci się nie stało?- facet w czerni wyciągnął do mnie ręce.
Miałam złe przeczucia. Mówił mi na „ty” i ofiarował pomoc, mimo że sam mnie nachodził. Nie zastanawiając się zbyt długo, wstałam i zamachnęłam się. Anonim najwidoczniej oberwał w noc, bo usłyszałam gruchnięcie. Potem zabrzmiał plusk wody, która z wdziękiem słonia oblała również mnie.
-Angie!- wrzasnął nieznajomy, będąc już w fontannie.
Skądś znałam ten głos? To Pablito. Przerażona pomogłam przyjacielowi wydostać się z wody.
-Bardzo cię przepraszam, Pablo- czułam jak oblewa mnie rumieniec wstydu- Nic ci nie jest?
-Nic, jest okay- stwierdził, zobaczywszy krew na dłoni.
-Chodź do mnie, to…
-Nie, nie trzeba Angie. Muszę się tylko wysuszyć- powoli mnie mijał.
-Jesteś pewny?- wolałam się upewnić, bo wtedy może zmniejszyłyby się moje wyrzuty sumienia.
-Tak. Do zobaczenia!- zawołał, po czym schował się za rogiem sąsiedniej ulicy.
Westchnęłam i powróciłam do bezużytecznego siedzenia na ławce.Mogłam skierować siebie i swoją walizkę do mieszkania w pobliskiej kamienicy. Ale ja wolałam siedzieć w opustoszałym parku i rozmyślać nad sensem życia. 
Nagle, pośród szumu drzew, dosłyszałam czyjś płacz. Odwróciłam głowę w stronę, z której dochodził ten odgłos. Wytężyłam wzrok i moim oczom ukazała się postać młodej kobiety. Siedziała na ławce alejkę dalej i ocierała łzy ze swych policzków w kolorze alabastru. Podeszłam bliżej, a wtedy zauroczyła mnie rudość jej bujnych loków. Spojrzała na mnie dużymi oczami, czasami niebieskimi, czasami zielonymi, a innym razem szarymi, które zdobiły długie jasnobrązowe rzęsy.
-Cześć- powitałam kobietę.
-Cześć- odpowiedziała dość niskim głosem.
Usiadłam obok niej. W tej chwili uświadomiłam sobie, że zawieranie nowych znajomości nie jest takie łatwe. Rudowłosa drgnęła, gdy wyczuła moją obecność, ale nie zamierzałam się poddawać. Coś mnie w jej osobie zaintrygowało.
-Dlaczego płaczesz?
-A jak myślisz? Idź lepiej, nie będę ci zrzędzić- chciała się mnie pozbyć.
-Nie- odparłam zdecydowanie- Chcę ci pomóc.
-Nikt nie chce, to dlaczego ty masz chcieć? Nawet się nie znamy.
-Więc się poznajmy. Angie- uśmiechnęłam się.
-Ines- szepnęła, uścisnąwszy moją dłoń.
-Co tu robisz?
-Cóż… Park to doskonałe miejsce dla bezdomnych- oświadczyła- I porzuconych.
-Prawda- skinęłam głową.
-Ty też jesteś tutaj, bo nie mas gdzie mieszkać?- wlepiła wzrok w trawę, obok której obie siedziałyśmy.
-Nie- wyznałam szczerze- Ale właśnie straciłam pracę, dzięki której widywałam się z siostrzenicą.
-To idź do domu, już się ściemniło- nakazała.
-Dobrze, jeśli pójdziesz ze mną- powiedziałam to zupełnie bez zastanowienia.
-Nie żartuj- przeniosła wzrok na coś w oddali.
-Mówię poważnie- wstałam i podałam jej rękę, aby zrobiła to samo.
-Jak mam ci dziękować?- chyba była wdzięczna. Jej czerwone usta wygięły się w lekkim uśmiechu.
-Nie dziękuj. Bierz walizkę i idziemy- zarządziłam.
Gdy tylko chwyciłam swój bagaż, skierowałyśmy się w jedną z kamienic. Tam właśnie mieszkałam.

Przekręciłam klucz w drzwiach. Znalazłyśmy się w moim starym, małym mieszkaniu. Było trochę zaniedbane, ponieważ przez długi czas go nie odwiedzałam. Lecz Ines i tak była zadowolona.
-Dziękuję- mówiła natarczywie.
-Gdzie chcesz spać?- zapytałam, bo tego wymagała grzeczność.
-Wszystko jedno. Byle był dach nad głową- stwierdziła moja lokatorka.
-Więc kanapa, dobrze?- na to kobieta kiwnęła głową.
Zaczęłam trzepać i układać poduszki. Ines dołączyła do mnie. I tym jeszcze bardziej mnie sobą zainteresowała. Tanecznym krokiem wytarła kurze z mebli, potem wspólnie umyłyśmy wszystkie zakamarki mieszkania. Takim sposobem nowa koleżanka dotarła do mojej sypialni. Praktycznie natychmiast zauważyła fotografię na komodzie. Przedstawiała ona Marię, Germana oraz dwuletnią Violettę.
-Śliczne zdjęcie- rzuciła i wróciła do sprzątania pomieszczenia.
Gdy skończyłyśmy, zajrzałam do lodówki. Świeciła pustkami.
-Zamówimy pizzę?- zaproponowałam ze wstydem.
-Pewnie- zgodziła się Ines, siadając w wielkim fotelu w salonie.
Dokonałam zamówienia, pizza miała zostać dostarczona w ciągu czterdziestu minut. Miałyśmy więc trochę czasu. Może wykorzystać ją, by się bliżej poznać?
-Ines, zamieszkamy razem, a ja tak naprawdę nic o tobie nie wiem. Jak znalazłaś się w parku?- zajęłam miejsce na kanapie obok koleżanki.
-Cóż… To długa historia, z której morał taki: nie wdawaj się w związki z niewłaściwymi facetami- udzieliła wymijającej odpowiedzi, ale doskonale ją zrozumiałam- A ty?
-Też wszystko przez faceta.
-Jak zawsze- wtrąciła z uśmieszkiem.
-Z pracy zwolnił mnie własny szwagier, wcześniej załatwiając mi powrót do drugiej pracy- dokończyłam.
-Czekaj, bo nie rozumiem- przyznała szczerze.
-Kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, moja starsza siostra, Maria, wyszła za pewnego inżyniera. Urodziła im się córeczka, Viola.
-To ci co byli na zdjęciu?- dopytywała.
-Tak. Wkrótce moja siostra zginęła w katastrofie samolotu i osierociła dziecko. Jej mąż, German, znienawidził naszą rodzinę i zabrał Violettę na drugi koniec świata. Kiedy ta miała szesnaście lat, wrócił do Buenos Aires. Chciałam poznać swoją siostrzenicę, ale wrogość,  jaką  German nas darzył uniemożliwiła mi zrobienie tego w uczciwy sposób. Zatrudniłam się u inżyniera w charakterze guwernantki Violetty i tak przepracowałam tam rok. W między czasie, pracowałam również w Studio 21. Uczyłam i mam nadzieję, że nadal będę uczyć śpiewu. Po roku wszystko się wydało. Mimo to wciąż mogłam mieszkać u Germana. Całkiem niedawno znalazł sobie narzeczoną i wyparł się większości rzeczy, w które wcześniej wierzył. Stawiałam się mu i za to mnie zwolnił- wypłynęło ze mnie.
-Czekaj… Twoją siostrą jest Maria Saramego?
-Była- poprawiłam ją ze smutkiem w głosie.
-Przykro mi. Czyli masz wykształcenie muzyczne?
-Owszem. Państwowa Szkoła Muzyczna I i II stopnia w Rosario, a potem Akademia Muzyczna w Madrycie.
-Ja jestem właścicielką studia nagraniowego. Umiesz śpiewać?
-Tak sobie, ale ja się do tego nie nadaję, nie- od razu zaprzeczyłam.
-Oj, nie bądź taka. Śpiewaj!- jej entuzjazm mnie zadziwiał.
Przystałam na jej propozycję. Wybrałam jedną z najczęściej słuchanych przeze mnie piosenek. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w dźwięki wydobywane z mojego gardła.
All at once
I finally took a moment. 
And I'm realizing that. 
You're not coming back. 
And it's finally hit me all at once. 
All at once I've started counting teardrops. 
And at least a million fell. 
My eyes began to swell. 
And all my dreams were shattered all at once.
Wyrzuciłam z siebie smutek i żal, jaki do tej pory chował się w najskrytszych zakamarkach mojej duszy. Kończąc,
delikatnie ściszyłam głos i uchyliłam powieki.
-Wow!- niosły się brawa- Oto nasza Angeles!
-Nie żartuj, dobrze? Śpiewam strasznie.
-Nieprawda! Masz prawdziwy talent i musisz go wykorzystać- doskonale wiedziałam o czym myślała.
-Nie ma mowy- ruszyłam do kuchni.
-Pomyśl, ilu ludzi chciałoby być na twoim miejscu-uparcie  nalegała, co zaczynało mnie denerwować.
-Wątpię, czy by chcieli- stwierdziłam, wyjmując talerze z szafki.
Jak na zawołanie odezwał się dzwonek do drzwi. Szybko je otworzyłam.
-Wyobraź sobie. Piękne stroje, pieniądze, sława- Ines chodziła za mną niczym cień.
-Lubię swoje ubrania- przechwyciłam pizzę od dostawcy- Pieniędzy mi jakoś nie brakuje. Reszty nie trzeba- rzuciłam do chłopaka, a ten chyląc głowę, ulotnił się.- A sława nie jest mi potrzebna.
-Angie, do cholery, twoje życie się nie zatrzymało. Dalej możesz próbować nowych rzeczy.
-Skupmy się na pizzy, dobra? – zmieniłam temat.
Po chwili zajadałam się zamówionym daniem z moją śliczną nową koleżanką. 

___________________________________________
Poszła czwóreczka. 
Jest tu jakiś fan Pangie? XD 
Na pewno poznajecie kim jest nasza Ines. :D
Dużą część tego rozdziału pisałam z moją przyjaciółką Karoliną. Ma również swojego bloga. Łapcie linka: http://angie-ever-forever.blogspot.com/ Mimo że poznałam ją w internecie, jest dla mnie bardzo ważna i wysoko cenię sobie jej pomoc. 
A tutaj macie linka do piosenki, którą śpiewała Angeles w tym rozdziale i również wcześniejszych. https://www.youtube.com/watch?v=t1Y5Ln9PzVw
Pozdrawiam wszystkich!

Ruda

piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 3

Z pełnym zażenowaniem odsunęłam się od szwagra. Z każdą sekundą stawałam się coraz bardziej czerwona. No i po co mi to było? No po co? Mogłam po prostu wyjść i pogodzić się ze swoją samotnością. Ale ja musiałam zaznaczyć swoją wdzięczność za pomoc. Tylko dlaczego w taki sposób. Zaszkodziłam sama sobie, a także Germanowi, bo mężczyzna miał kropelki potu na czole.
-Ja… przepraszam…
Wyrzuciłam z siebie i wybiegłam. Słysząc cały czas za sobą wołania Germana, pokonałam drzwi jego gabinetu, następnie domu i bramę wilii.
„A niech sobie zdziera gardło”- pomyślałam. I przyspieszyłam.
Po kilkunastu minutach biegu, zatrzymałam się przy szkole muzycznej. Bez zastanowienia, niczym torpeda, wleciałam do budynku. Był już wieczór, więc korytarze świeciły pustkami. Dopadłam ogromne różowe drzwi klasy i po chwili zaliczyłam spotkanie z podłogą. Dalej nic nie pamiętam…

-Angie, Angie…- do moich uszu dotarł głos Pabla- Wszystko dobrze?
Podniosłam się z podłogi. Na początku trudno było mi utrzymać się w pozycji pionowej, lecz po chwili tego dokonałam. Szczerze mówiąc, to był powód do dumy. Uśmiechnęłam się w stronę przestraszonego przyjaciela.
-Hej, Pablo. Tak, wszystko w porządku- oznajmiłam ze słabym, ale jednak przekonaniem.
-Angeles- ktoś zwrócił się do mnie i nie był to Pablo.
Zaniepokojona rozejrzałam się po pomieszczeniu. Dyrektor Studia zrobił to samo. Długo ten Ktoś się nie ujawniał, lecz wreszcie zza drzwi wychylił głowę Beto.
-Bu!- wrzasnął, dusząc się ze śmiechu- Ale mieliście miny!
-Widzę, że jesteś z siebie dumny- zauważył Pablo.
-Niezły żart- przyznałam, zmuszając swoje kąciki ust, aby się uniosły.
Nauczyciel muzyki skakał i tańczył po klasie, jak małe dziecko. Był to komiczny widok, ale mi nie było do śmiechu. Raczej czułam się zdezorientowana i potrzebowałam odosobnienia.
-Przepraszam was, chłopaki. Muszę lecieć.
Bez dalszych wyjaśnień wybiegłam z sali. Znowu pokonywałam tę samą drogę i w mgnieniu oka znalazłam się na posesji szwagra. Zatrzymałam się gwałtownie i stanęłam prosto niczym struna. Wyrównawszy oddech, bezceremonialnie weszłam do środka.
-Hej, już jestem!- rozdarłam się na cały dom.
-Spokojnie- z gabinetu wyszedł Ramallo- Czemu panienka tak krzyczy?
-Bo chcę, żeby KTOŚ usłyszał jakim jest NIEUDACZNIKIEM- wychyliłam głowę w stronę pokoju, w którym z pewnością był ten Ktoś.
Asystent próbował mnie zatrzymać, ja jednak okazałam się zawzięta i w hukiem wskoczyłam do pokoju. Tam zastałam, tak jak myślałam, inżyniera o zmęczonej twarzy, siedzącego przy wielkim stosie papierów.
-Chciałaby pani jeszcze coś dodać?- German podniósł głowę i spojrzał na mnie wyzywająco.
Poczułam się jak idiotka. Zastanawiałam się tylko, po co się tak zachowałam i co miało mi to dać. German dalej patrzył na mnie, podczas gdy ja szukałam natarczywie jakiegoś wyjaśnienia. Mogło być nawet bezsensu, ale musiało być.
-Tak… Nie…- jąkałam się jak jeszcze nigdy- To znaczy… Już nic.
-Dziękuję- zniecierpliwiony mężczyzna wskazał na drzwi.
Odwróciłam się. Ramallo przysłuchiwał się naszej rozmowie, choć nie należała ona do najdłuższych. Cała sytuacja mocno mną wstrząsnęła, więc szłam z otwartymi ustami. Wydawało mi się, że moje oczy z każdą chwilą stają się coraz większe. Schowałam się w swojej sypialni.

Kolejny dzień był naznaczony spełnieniem marzeń. Po zjedzeniu pożywnego śniadania wyszłam na ulicę Buenos Aires. Moja biała sukienka falowała na wietrze, ukazując nogi do połowy ud. Pasek podkreślał talię. Rozpuszczone blond loki opadały na nagie opalone ramiona. Usta pomalowałam mocno różową szminką, a na nos włożyłam ciemne okulary i tak wystrojona doszłam pod Studio 21.
Prace były już prawie ukończone. Na miejscu przebywał mój szwagier, który okazał się bardzo dobrym organizatorem. Dyrygował ekipą i sam sprawdzał każdy szczegół.
-Będzie idealnie- stwierdziłam podchodząc bliżej.
German nawet nie skinął głową w moją stronę. Odebrałam to jako zupełny brak manier, ale wcale nie zamierzałam się poddać. Spróbowałam jeszcze raz:
-Jestem pewna, że wszystko wyjdzie wspaniale.
Dalej cisza. Ignorował mnie. Gdy przypomniałam sobie mój wczorajszy wybryk, trochę go rozumiałam, ale nie do końca.
-Dlaczego pan mi nie odpowiada?- ryknęłam w końcu pełna nerwów.
-Ach, to było do mnie?- zrobił zdziwioną minę- Nie zauważyłem.
-Pan jest naprawdę bezczelny- oznajmiłam, zaplatając ręce przed klatką piersiową.
-Tak? A pani niby nie?- zaczynałam rozumieć w co on pogrywa.
-Bardzo przepraszam za wczoraj. Po prostu poniosły mnie nerwy.
-To niech pani więcej nie ponoszą.
-Niech pan nie odwraca kota ogonem- upozorowałam prośbę- Dobrze wiemy, że to ja jestem pokrzywdzona w tej sytuacji.
-Proszę? Nie uważa pani, że najbardziej pokrzywdzoną osobą jest teraz Jade?- tylko czekać na więcej.
-Że co?!- zabrzmiało ciut za głośno. Wszyscy z ekipy zwrócili twarze w naszą stronę i zaczęli obserwować nas z dzikim zainteresowaniem.
-Naturalnie! Jade to moja narzeczona. Kocha mnie, zresztą z wzajemnością- jego wyjaśnienia były całkiem „mądre”.
-Błagam! Jestem pewna, że ona jest z panem tylko dla kasy- oznajmiłam otwarcie.
-Może pani sobie darować? Radzę szukać nowej pracy i to dobrze płatnej, bo jeśli z tej akcji nic nie wyjdzie…
-Zwalnia mnie pan?- zapytałam oburzona.
-Owszem.
-Dlatego, że pan nie umie się zachować?- nie do końca przemyślałam to co chciałam powiedzieć.
-Nie- zaprzeczył. Jego ego nie zezwalało mu na inną reakcję.- Już nie mogę znieść tych pani uwag, jak mam żyć, z kim mam żyć.
-Dbam o dobro Violetty, ale w porządku. Jeśli to panu nie pasuje, mogę wyprowadzić się nawet dzisiaj.
W tej sytuacji nic innego nie mogłam zrobić. Facet po prostu zgłupiał, a na to nie ma lekarstwa.
-Bardzo proszę- odparł. No tak, co łaska, to łaska.
Rozstaliśmy się w niemiłym milczeniu. German wrócił do organizacji, a ja oddaliłam się, próbując znieść spojrzenia obserwatorów tej niezłej telenoweli.

W łazience doszłam do siebie. Malowałam się, nucąc:
When life is empty 
With no tomorrow 
And loneliness starts to call 
Baby don't worry 
Forget your sorrow 
'Cause love's gonna conquer it all
Wyszłam z ukrycia  wraz z pierwszymi dźwiękami piosenki. Na scenie zawitała roztańczona młodzież, wśród której znalazłam Violettę i swoich uczniów. Wzorowo odśpiewali „Tienes El Talento”. Do Germana dołączyła Jade, więc nie miałam po co tam być. W trakcie kolejnych piosenek dodarło do mnie, że nie byłam ani trochę potrzebna i ulotniłam się z przyjęcia.
W domu Castillo zastałam Olgitę. Nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć. Burknęłam tylko, że się śpieszę i minęłam ją, stojącą z rozłożonymi rękoma na środku salonu. Kiedy doszłam do swojego pokoju, od razu złapałam za walizkę. Niedbale wpakowałam w nią jak najwięcej ubrań i innych rzeczy, chwyciłam równie pełną podręczną torbę i zeszłam na dół.
Olga nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wlepiła we mnie spojrzenie i nie ustawała w tym. Otrząsnęła się dopiero wtedy, gdy stanęłam przed nią cała obładowana bagażami.
-Co robisz, Angie?- ona pytała, a ja sama nie wiedziałam.
-German mnie zwolnił- oznajmiłam krótko- Muszę zniknąć z jego życia jak najprędzej.
-Dlaczego?
-Bo za bardzo przejmuję się panną Jade i zdenerwowałam tym Germana.
-Powinien być wdzięczny, że ktoś wreszcie szczerze mu to powiedział- szepnęła gosposia.
-Niech robi jak chce. Boję się jedynie o Violę.
-Tak, ja też.
W tej chwili do domu wszedł mój szwagier z narzeczoną. Zamkną za sobą drzwi i zatrzymał na mnie wzrok. Poprosił Jade oraz Olgę, aby zostawiły nas samych. Obie kobiety skierowały się do kuchni. Aż bałam się, co może się stać, gdy one są razem w jednym pomieszczeniu.
-Jak koncert?- zaczęłam cicho i nieśmiało.
-Bardzo dobrze- odpowiedział równie speszony- Zebraliśmy na tyle pieniędzy, żeby wystarczyło na spłacenie największych długów.
-Wspaniale- nie okazałam swojego pełnego entuzjazmu.
-Proszę pani…
-Na mnie już czas- oświadczyłam, biorąc w ręce walizkę.
Po chwili byłam przy drzwiach. German odprowadził mnie wzrokiem. Mimo tego, że sam mnie zwolnił, jego twarz wyrażała smutek. To przyprawiało mnie o jeszcze większe zakłopotanie i wyrzuty sumienia. By dłużej na to nie patrzeć, przekroczyłam próg domu. Zanurzyłam się w szare uliczki miasta.

_________________________________________
Proszę bardzo, oto trójka. Zawsze lubiłam te pięć minut Pablo. :D
Dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie i do napisania.
Mil Besitos!


Ruda

Cześć, kochani!

Na początku chciałabym Wam podziękować za tak ciepłe przywitanie na blogu. Nie spodziewałam się nawet najmniejszego zainteresowania, a tu jest całkiem całkiem. Ale już przechodzę do rzeczy.
Dzisiaj koniec roku szkolnego i początek wakacji! Wiem, że niektórym z tego powodu nie jest zbyt wesoło, bo zawsze oznacza to pożegnania i rozłąkę, ale zachęcam do rozchmurzenia się. Pomyślcie, ile wspaniałych rzeczy może wydarzyć się w ciągu tych dwóch miesięcy. To czas zabawy. 
Co do rozdziałów w trakcie wakacji. Z przykrością stwierdzam, że na pewno nie będą one regularne. Wyjeżdżam już w niedzielę i niestety będę miała bardzo ograniczony dostęp do komputera, a także czas na spokojne pisanie. Podsumowując, będę pisać rzadko, ale proszę, abyście pamiętali o blogu, a ja na pewno nie zapomnę o Was. 
Życzę miłych i bezpiecznych wakacji. A przede wszystkim dobrej zabawy w gronie rodziny i przyjaciół.
Buenas Vacaciones!

Ruda


czwartek, 26 czerwca 2014

Jednorazówka: "PS: Kocham Cię"


Cóż to jest rok? Marne trzysta sześćdziesiąt pięć dni i zazwyczaj pogmatwane pory roku. W tym czasie odbywają się różne, mniej lub bardziej, sensowne święta. Rok kończy się w noc sylwestrową. Czy pomysłodawca tej radosnej uroczystości pragnął przekazać nam, że od następnego dnia zaczyna się nowy rozdział naszego życia?
„Zostawcie wszystko, zapomnijcie o złym, zatrzymajcie w sercach dobre i żyjcie tak, abyście mieli kolejne wspaniałe wspomnienia”- tak mówił?
W takim razie to idiota. Niezdolny do miłości, niezrównoważony człowiek, który pewnie sam miał beznadziejny rok i żeby nie czuć się bardziej samotny niż jest, próbował wszystkich przekonać do zmian. Ale co to za zmiana? Najpierw balujemy całą noc, a 1 stycznia budzimy się wśród powszechnego bałaganu z niewyobrażalnie dużym bólem głowy i chorym gardłem. Potem z każdej strony bombardują nas postanowieniami noworocznymi. Pod wpływem presji: „Nic ci się nie uda, jeśli tego nie postanowisz” robimy je ze świadomością, że szansa na pomyślność jest jak jeden do miliona. Szczerze, czy każdemu ludzkiemu organizmowi na tej planecie się nudzi? W tym czasie, kiedy piszemy swoje obowiązki i pragnienia moglibyśmy zając się już ich realizowaniem. A tak, tylko widzimy żółte karteczki przyklejone do najróżniejszych mebli domowych.
Ten oszołom nie przewidział jeszcze jednej rzeczy. Jeśli ktoś nie chce nic zmieniać? Jeśli ktoś uważa, że mimo złych wspomnień woli pozostać przy starym biegu zdarzeń? Ja wolę. Od dokładnie trzech miesięcy moje życie toczy się z dnia na dzień. Nic mnie nie cieszy. Czasami chciałabym umrzeć i dołączyć do niego…
German był dla mnie jedyny i niepowtarzalny. To nie letnie zauroczenie, lecz głęboka miłość. Kochał mnie tak, jak nikt wcześniej. Wspierał we wszystkim, popierał mnie nawet wtedy, gdy nie miałam racji. Czułam jego obecność, która dawała mi siłę i motywowała do dalszego działania. Myśl, że po ciężkim dniu w pracy on będzie czekał na mnie w domu z otwartymi ramionami dodawała mi skrzydeł. Po sprzeczkach godziliśmy się, często bardzo czule, i znów nasze wspólne życie nabierało tempa. Był moim mężem, kochankiem i przyjacielem jednocześnie.
Teraz siostra bliźniaczka mojej obrączki spoczywała w trumnie z ciałem właściciela. „German Castillo”- ogłaszała kamienna tablica. Patrzyłam na nią codziennie. I codziennie podlewałam swoimi łzami kwiaty przed zadbanym miejscem pochówku męża. Zostałam wdową.  Trudno było mi w to uwierzyć, gdyż w pamięci ciągle miałam śmiejącego się, zdrowego ukochanego. Potem moim oczom ukazywały się nasze namiętne pocałunki oraz intymne chwile. Nawet we wspomnieniach , niektórych już dość odległych, czułam jego miłość i bezwzględne oddanie.
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego to piękno zostało tak brutalnie przerwane i odebrane mi na zawsze. Cholerny guz mózgu! Śmierć Germana to chyba kara. Za kłamstwa i moje nieuczciwe życie. To dlatego zasługiwałam na tak okrutną karę? Bóg nie zna naszych uczuć, nie może przewidzieć ruchów jakie wykonamy. Czy Pan wie, że przez resztę życia nie zaznam prawdziwej miłości? Że będę zasypiać i budzić się w ogromnym, prawie pustym łóżku bez żywej duszy obok siebie? Nie wydaje mi się, by zmusił mnie kiedykolwiek do ściągnięcia obrączki.

Pewnego dnia pogoda zupełnie nie pasowała do mojego grobowego nastroju. Słońce, które zdawało się uśmiechać, upierdliwie świeciło mi prosto w twarz i na smoliście czarną sukienkę. Lekko rozpuszczone włosy falowały na wietrze. Nałożyłam na nos ciemne okulary i skierowałam się w stronę cmentarza.
Mosiężna brama była szeroko otwarta w geście zaproszenia. Po żwirowej ścieżce doszłam do miejsca spoczynku zmarłego. Światło słoneczne oświetlało go, jednak harmonię wprowadziły drzewa i ich ogromny cień. Napis na tablicy napełniał mnie żalem. Gigantyczne łzy płynęły po moich policzkach mimo woli.
-Kochanie- łkałam- O ile życie byłoby prostsze z Tobą u boku. Odkąd Cię nie ma uświadomiłam sobie, że nic sama w życiu nie zdziałałam. Większość zawdzięczam Tobie i miłości, jaka nas połączyła. Tak bardzo pragnę czuć Twoje ramiona obejmujące mnie. W końcu z tej tęsknoty dołączę do Ciebie…- mówiłam łamiącym się głosem i uklęknąwszy na ziemi, płakałam obficie.
-Skarbie- usłyszałam znajomy męski głos.
Mógł należeć tylko do jednej osoby. German stał obok mnie, również patrząc na swój własny grób. Wyglądał tak, jak zwykle. Krótko przystrzyżone kruczoczarne włosy i dołeczki w policzkach obok idealnie skrojonych warg. Spoglądał na mnie tak samo błyszczącymi oczami.
-Czemu płaczesz? Nie warto.
-Płaczę z rozpaczy i leku jaki ogarnia mnie całą- wyjaśniłam oczywistą rzecz- Dlaczego odszedłeś?
Mężczyzna w jednej chwili wziął mnie w ramiona. Mogłam wypłakać się mężowi, który po prostu przytulił moje wychudzone ciało i nie puszczał.
-Widocznie tak chciał Bóg- odpowiedział, westchnąwszy ciężko.
-Ale ja nie chcę być sama!
-Przecież jest Violetta, Olga i Ramallo, masz przyjaciół.
-i co z tego, jeśli nie mam już Ciebie…
-Dasz sobie radę- stwierdził z nieudawaną pewnością.
-Ale…
-Ciii…- położył palec na moich ustach. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jakie one są zimnie. German ogrzał je ciepłem swej dłoni- Zawsze będę przy Tobie. O, tutaj- przeniósł rękę na moją klatkę piersiową w miejsce serca.
-Na pewno- przyznałam, ujmując jego gorącą dłoń. Kiedy podniosłam wzrok, napotkałam to hipnotyzujące czekoladowe spojrzenie, którego nigdy nie zapomnę…
-Muszę już iść.
German chwycił mój trzęsący się podbródek i po chwili dał mi zasmakować swoich ust. Poczułam nagły przypływ energii i ciarki przechodzące przez całe ciało. Ukochany musnął jeszcze kilkakrotnie moje wargi, po czym bez słowa, ani żadnego gestu, zniknął. W jednej chwili znikoma radość mnie opuścił, a straszna rozpacz i tęsknota wzrosły.
Nie mając już czego szukać na cmentarzu, ze spuszczoną głową przyszłam do domu.


Jakiś czas później.

Kolejny zwyczajny dzień. Żałowałam, że w ogóle się obudziłam. Jedynym i zarazem bardzo ważnym powodem, dla którego chciałam umrzeć, było spotkanie z ukochanym i myśl o naszym wspólnym szczęściu. Ubrana w przetarte dżinsy, przeżyłam bolesne starcie z rzeczywistością. Po ulicach spacerowali radośni przechodnie. Kilka osób przeczytało napis na mojej bluzce: „Love is for the fools” i odwrócili wzrok. Wiatr delikatnie mierzwił mojego niedbale zrobionego kucyka. Stukałam o asfalt wysokimi czarnymi obcasami, a w rękach dzierżyłam wielki bukiet czerwonych róż. Miałam położyć go na grobie męża z okazji czterech miesięcy od jego śmierci.
Na cmentarzu wykonałam to, co chciałam i odmówiłam modlitwę.
-Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie, a Światłość Wiekuista niechaj mu świeci na wieki wieków. Amen. Wieczne odpoczywanie…
Nagle ktoś przerwał mi swoim wołaniem, które moim zdaniem było zupełnie nie na miejscu.
-Przepraszam!- krzyczał listonosz z drugiego końca alejki.
-Już idę- zaklęłam pod nosem- Czy nawet modlitwy nie dadzą mi w spokoju odmówić?
-Przyszedł do pani list- chyba nie do końca dałam po sobie znać, że się niecierpliwię.
Mężczyzna wręczył mi śnieżnobiałą kopertę, o takim samym kolorze miał czuprynę na głowie. Wydukałam krótkie „dziękuję” i cofnęłam się do pomnika Germana.
Spoczęłam na ławce i wsłuchałam się w szum drzew. Przypatrzyłam się kopercie. Początkowo uważam ją za głupi żart, bo przekazanie mi jej było co najmniej dziwne. Potem jednak posłuchałam głosu, nakłaniającego mnie, aby rozerwać papier.
Tak też zrobiłam. Moim oczom ukazał się napis „Angie”. Z podwojoną ciekawością rozwinęłam kartkę. Rozpoznałam pismo mojego Anioła…
-Nie, to niemożliwe- wymówiłam te słowa sama do siebie. Mimo wahania, utkwiłam wzrok w tekście.

Kochana Angeles!
Wiem, że myślisz: „To niemożliwe”, ale to się dzieje. Zaprzestań na chwilę modlitwom i przeczytaj mój list. Dostałaś go nie przez przypadek z rąk takiej osoby. Pamiętaj, nie daj tęsknocie zawładnąć sobą. To najgorsze, co może się zdarzyć. Martwię się, ponieważ jesteś już niepokojąco blisko. Mam dla Ciebie, mojej ukochanej, kilka rad. Będziesz musiała się mnie słuchać i nawet nie próbuj mówić „nie”!
Po pierwsze, stopniowo zapominaj o tym co się stało. Wyrzucaj z siebie emocje, nie staraj się ich ukrywać. Aby rozpocząć nowe, lepsze życie, oddaj się swojej pasji. Jeśli najdzie Cię taka ochota, bez wahania wracaj do show-biznesu, który będzie obfitował w absorbującą pracę i częste zabawy. Poprawiaj humor drobnostkami, takimi jak słodycze czy dobra komedia. Rób wszystko, aby na Twojej twarzy ponownie zagościł uśmiech. Chcę przekonać się, jak pięknie wygląda to z góry.
Proszę Cię, skarbie, abyś rzadziej przychodziła na cmentarz. To tylko rozdrapuje rany i w niczym nie pomaga. Dziś minęły cztery miesiące odkąd odszedłem i chciałbym, żebyś wciąż żyła spokojnie. Jeszcze wszystko w Twoim życiu się ułoży, jestem pewien i postaram się o to. Nie każę Ci szukać miłości na siłę, ale skłaniam do otwarcia się przed ludźmi. Sam doskonale wiem, jakie to trudne, lecz naprawdę warto. Gdybym tego nie zrobił, nie poznałbym Cię, a tym samym swojej kochanej żony. Po prostu spróbuj.
A, jeszcze jedno, również bardzo ważne. Spakuj moje rzeczy i wynieś je do piwnicy. Będziesz miała więcej miejsca dla siebie, a wspomnienia nigdy przecież nie wygasnął. Czy zobaczę Cię jeszcze w tych ukwieconych bluzeczkach, które kiedyś uwielbiałaś? Oby tak. W nich jesteś najpiękniejsza. Strój także pomoże Ci w odnalezieniu się w tej smutnej sytuacji.
Wiedz, że mi też Cię brakuje. Moment, gdy po raz pierwszy Cię pocałowałem i obiąłem pozostaną w mojej pamięci na zawsze. Żałuję, że pozbawiono mnie możliwości przytulenia Cię ‘na dobranoc’. Jak wytrzymam bez podziwiania Twojego piękna z bliska, nie wiem, ale niestety będę musiał. Jak obejdę się bez Twej troski i czułości? Kiedy będzie Ci źle, powtarzaj sobie te słowa: „Ukochani ludzie, nawet po śmierci, są obok nas”. I wszystko się ułoży. Bądź pewna, że będę o Ciebie dbał i Cię chronił. Moim domem od dziś jest Twoje serce.
                                       
                      Na zawsze Twój,
                                           German
PS. Kocham Cię.




-Ja Ciebie też- szepnęłam i pozwoliłam, by jedna pojedyncza łza spłynęła na kartkę…


____________________________________________________________
Możecie się domyśleć jaki film niedawno oglądałam.
Nie wpadnijcie w depresję! XD Nacieszcie się jednorazówką, bo rozdział idzie mi bardzo wolno.
Dziękuję za uwagę.

Ruda

środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 2

Nie mam nic do powiedzenia, a jednocześnie pragnę się komuś wygadać. Zaraz zwariuję. Te kłótnie w Studiu mnie wykańczają. Niedługo stracę pracę, którą kocham. Wciąż panuje niezręczne milczenie między mną a Germanem, który za kilka dni się żeni… A może to mnie tak boli? Nie, nie. Jeśli już to nie boli, tylko denerwuje. Jade coraz bardziej rządzi się w domu. Razem z Violą i Olgą wolę przemilczeć sprawę. Doszłam do wniosku, że do ślubu i tak dojdzie, a ja prędzej czy później, będę służącą rodziny Castillo i tak po prostu musi być.
Usiadłam przy fortepianie, nacisnęłam kilka akordów i zaczęłam cichym, lecz mocnym głosem.
All at once, I finally took a moment and I'm realizing that. 
You're not coming back.
And it's finally hit me , all at once. 
All at once, I've started counting teardrops and at least a million fell. 
My eyes began to swell. 
And all my dreams were shattered , all at once.
Ever Since I’ve met you , you’re the only love I’ve known…
Ktoś mi przerwał odgłosem zrzucania książek z półki. Odwróciłam się gwałtownie, naciskając przypadkowe klawisze. Porządny fałsz rozległ się po domu. Na podłodze leżał nie kto inny, tylko nasz nowy domownik. Wzruszyłam ramionami i spojrzałam na mężczyznę z wyrzutem.
-Przepraszam, że przeszkodziłem. Pięknie śpiewasz, Angie.
-Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na „ty”- rzuciłam opryskliwie.
Siadł obok mnie, zdecydowanie za blisko mnie. Czułam się niezręcznie. Miałam dwa wyjścia: albo go odepchnąć i spoliczkować, albo delikatnie odsunąć się i upomnieć grzecznie. Już nie wiedziałam, co lepsze.
-To może najwyższy czas- Matias był uparty. Pochlebiało mi to, ale jego względy nie były czymś pożądanym przeze mnie.
-Nie wydaje mi się- oznajmiłam krótko i wstałam.
Przy okazji adorator dostał moimi lokami w twarz, ale jak to „myśliwy”, któremu zależy na „zwierzynie”, nie zwraca uwagi na niedogodności. Szedł za mną aż do mojej sypialni. Kiedy nachalnie wpraszał się do środka, niewiarygodnie korciło mnie, aby go uderzyć.
-Ciebie tutaj nie powinno być- powiedziałam i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Odetchnęłam z ulgą. Pierwszy raz w swoim życiu przeżyłam zaloty tak niezmordowanego faceta.

Wychodziłam z pokoju Violetty i szłam w stronę schodów z melodią na ustach.
All at once I'm drifting on a lonely sea. 
Wishing you'd come back to me. 
And that's all that matters now. 
All at once I'm drifting on a lonely sea…
Drzwi od domu zostały otwarte, a do środka wparował German, za nim Ramallo. Zaklęłam pod nosem zirytowana, że zawsze ktoś musiał mi przerwać akurat tą piosenkę. Mężczyźni żywo gestykulowali, wyglądali na podenerwowanych.  Zatrzymali się na środku salonu. Aby mnie nie zobaczyli schowałam się w gabinecie inżyniera, gdzie świetnie było słychać urywek ich rozmowy.
-Zrozum to, nie jestem zakochany w Angie- German mówił wolno i wyraźnie, aby upewnić się, iż przyjaciel zrozumiał.
-Nie dam się tak łatwo przekonać- zapewnił asystent- Ja wiem, jak zachowują się zakochani.
-Ależ tak? A skąd?
-No…- jąkał się Ramallo- Oj tam, po prostu wiem.
-Dobrze ci radzę, zajmij się swoją miłością, a moją zostaw mnie- pana domu wydał nowe zarządzenie- O, Jade! Kochanie!
W progu pojawiła się narzeczona Germana. W lśniącej czarnej sukience, niewyobrażalnie wysokich szpilkach i nowej fryzurze wyglądała zjawiskowo. Chyba tylko za to mój szwagier ją kochał.
-Jesteś pewien?- rzucił Ramallo bez zastanowienia.
-A czego ma być pewien?- wtrąciła się Jade jak zwykle dyskretna.
-Tego, że cię bardzo kocham- German wyszedł z tego cało.
-Ojej- zawołała prawie wniebowzięta przyszła panna młoda- Ja ciebie też.
Rzuciła mu się na szyję i pocałowała delikatnie. Policzki mężczyzny lekko się zaróżowiły, a ja przypomniałam sobie sytuację z przed kilku dni. Pisnęłam cichutko. Zatkałam sobie usta ręką z nadzieją, że nikt tego nie usłyszał.
Tymczasem German wspólnie z Jade ulotnili się, a Ramallo został sam, na środku salonu ze zrezygnowaniem w oczach. Właściwie, czułam się podobnie. Z tą różnicą, że mi niezręcznie było w jakikolwiek sposób mieszać się do spraw sercowych szwagra. Wciąż miałam przed oczami nienaturalnie zarumienioną twarz Germana i jego brązowe oczy wpatrzone we mnie po tym, jak wywróciłam się na niego. Szczerze mówiąc, nie był to taki zły widok. Wstrząsający, ale całkiem miły. Zaczynałam przerażać samą siebie.
-Angie, panienko Angie, co pani tutaj robi?- dotarł do mnie głos Ramallo.
Wyrwał mnie tym z zamyślenia. Potrząsnęłam głową na znak, że wyrzucam z siebie te myśli. Chyba zrobiłam to sama dla siebie, bo asystent patrzył na mnie zdziwiony, aż się zawstydziłam.
-Co pani o tym myśli?- zapytał zupełnie niespodziewanie. A ja tak gorliwie modliłam się, by nie poruszył tego tematu.
-Nie wiem- rzuciłam na odczepkę- A co nas to obchodzi?
-Ja myślałem, że pani też… coś czuje do pana Germana.
-Źle pan myślał- w tej sytuacji mogłam być ostra- Zwykłe przyjacielskie stosunki, nic innego.- Mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale mu nie pozwoliłam- A nawet jeśli, to i tak nic się nie wydarzy. Jestem ciotką Violetty, a to wszystko przekreśla.
Minuta ciszy, jakby po śmierci człowieka, przedłużała się znacznie. Doskonale wiedziałam, że Ramallo to człowiek dyskretny i uczciwy. Nie lubi gadać, szczególnie o kimś. To znaczy, że mogę się mu zwierzyć, mogę powierzyć tajemnicę. Z drugiej strony, Ramallo często przebywał z Olgą, a ta potrafiła zmusić człowieka do wszystkiego. Zdecydowałam się zachować ciszę i nic się nie odzywać.

Zaczął się kolejny zwykły dzień w pracy. Dla niektórych był on śpiewający, dla innych bardziej taneczny, czy instrumentalny, a dla mnie na pewno był jednym z ostatnich. Trudno było mi rozstać się ze Studiem, za bardzo kochałam tę pracę i młodzież, aby się nie przejmować. Czy tylko ja tak się czułam? Nie. Na pewno nie. Pablo i Antonio, jako dyrektor i kierownik całej szkoły, mieli obowiązek poinformować o tym uczniów, co nie sprawiało im przyjemności. Beto jeszcze wyraźniej się jąkał i częściej obżerał kanapkami, a Gregorio stał się bardziej nieznośny i porywczy. Pakowałam powoli swoje rzeczy, starałam się za wszelką cenę nie myśleć tyle o swoich problemach. Są one w domu, w pracy… Wszędzie. Powstały praktycznie w tym samym czasie i jednakowo nie mam pojęcia, jak je rozwiązać. Jak przekonać Jade i Ramallo, że między mną a ojcem Violetty niczego nie ma? I przy tym nie stracić siostrzenicy, ani dobrych kontaktów z domownikami? W jaki sposób zapobiec zamknięciu Studia? Takie pytania towarzyszyły mi, gdy pakowałam jedno z ostatnich pudeł.


Opuszczałam próg szkoły muzycznej. Zastanawiałam się, jak inni tak szybko i bez widocznych problemów pogodzili się z zamknięciem Studia. Pudło, które niosłam z każdą chwilą stawało się coraz cięższe. Przypominało mnie. Niepozorne, lecz mocne. Na zewnątrz czyste, takie zwyczajne, natomiast wewnątrz panujący bałagan zdradzał o nim wszystko. I to samo ze mną… Gdyby ktoś właśnie teraz, w tym momencie zajrzał do mojego wnętrza i pomógł…
-Angie!- rozmyślanie przerwał mi krzyk Germana. Biegł w moją stronę, dysząc ciężko.
-Co się stało, że pan tak biegł?- zapytałam, kiedy stał już u mego boku. Mężczyzna nie mógł złapać oddechu, więc podałam mu butelkę wody. Wypił łyka i wydukał:
-Wiem, jak uratować Studio.
Zatkało mnie. Ten facet biegł przez pół miasta, jak gdyby nie miał wielkiej limuzyny, po to, by uratować szkołę muzyczną! Wrażenie, które na mnie zrobił sprawiło, że prawie opuściłam pudło ze spakowanymi rzeczami. Na szczęście mój „wybawca” w porę go złapał i pozbawił mnie ciężaru.
-I co właściwie pan wymyślił?- ochłonęłam i powiedziałam z przekąsem w głosie.
-Zrobimy wielkie show w placówce i tak zarobimy na spłacenie długów- wyjaśnił spokojnie chłeptają kolejne łyki wody.
-Wspaniale- sarkazm wyszedł mi świetnie- A skąd weźmiemy na to fundusze?
-Proszę się nie martwic, ja zajmę się finansami- zapewnił mnie inżynier z błyskiem o oku. Nie pojmowałam jego radości i wiary. Przecież nie wiadomo, czy to się w ogóle uda. Boże, zamieniam się w Gregorio!
Ostatecznie zgodziłam się na pomysł Germana, zresztą jak później pomyślałam, bardzo dobry pomysł. Pozwoliłam się odwieść do domu taksówką zamówioną przez mojego towarzysza. Teraz pozostaje postawić jedno pytanie: czy nie wyglądało to dziwnie, gdy weszliśmy do domu razem? Chyba tak…

Zachować zimną krew w czasie kłótni, to nic. Sztuką jest potem nie wybuchnąć.
-Co pan sobie wyobraża?- darłam się na szwagra.
-Nie sądzi pani, że czas przejść na „ty”- z twarzy nie schodził mu wnerwiający uśmieszek. 
Zrobił krok w moją stronę. To już przesada. Ręka mnie świerzbiła. „Co to, do cholery, ma być?”- tylko tyle miałam w głowie. Postanowiłam jednak wykorzystać stary kobiecy patent.
-A już myślałam, że mnie o to nie poprosisz.
Przysunęłam się do mężczyzny, któremu wyraźnie się to podobało. Przegładził moje ramiona i obiął plecy. Nie sądziłam, że sprawy przyjmą taki obrót, ale nie potrafiłam się sprzeciwić. Pod wpływem dotyku Germana moje ciało drżało, a serce nagle przyspieszyło. Zarówno mną, jak i mężczyzną kierowały nieznane wcześniej uczucia. Zbliżył swą twarz do mojej. Nasz wzrok spotkał się ze wzrokiem drugiej osoby. Utonęłam w czekoladowych tęczówkach szwagra. Śledząc nawzajem swe ruchy, sprawiliśmy, że nasze usta dzieliły tylko milimetry.
-Co spowodowało taką nagłą zmianę?- szepnął i poczułam łaskotanie w uchu.
-Nie wiem- uśmiechnęłam się figlarnie- Może… nieobecność pańskiej narzeczonej.
Zachowałam zdrowy rozsądek i zaprzestałam tej cudownej gry. Mina mojego szwagra była bezcenna. Faceta zatkało, słowa nie mógł z siebie wydusić, a potem strzelił buraka. Tymczasem ja ledwo stałam, śmiejąc się.
-I żeby było jasne- parsknęłam znowu śmiechem- Łączą nas tylko i wyłącznie stosunki służbowe. Nie jesteśmy na „ty” i nigdy nie będziemy. Zrozumiał pan?
German pokiwał głową. Dostrzegłam w jego oczach zachwyt, podziw i chęć ciągnięcia dłużej tego co ja przerwałam. No niestety, albo i na szczęście, musiałam go zawieść. Ciekawe, co by na to powiedziała Jade? Następna awantura. A tak to przynajmniej German poznał siłę kobiecego seksapilu.

Krok triumfalny w moim pokoju przerodził się w coś w rodzaju kroku strudzonego wędrowca. Opadłam na łóżko i westchnąwszy, otworzyłam pierwszą lepszą książkę.

Jednak absolutnym hitem tego spotkania była opowieść Marzeny, najmłodszej z wychowawczyń. Sześć osób stanowiło na tyle małą grupę, że Marzena zdecydowała się opowiedzieć im swoją historię. Otóż dwa lata temu, będąc na pierwszym roku studiów, zamiast chłopakowi przez pomyłkę wysłała własnemu ojcu wiadomość następującej treści:
„Alarm odwołany. Mam okres.”
Po chwili dostała odpowiedź:
„Widzisz, Żabko, i nie było się czym martwic. Kocham Cię ponad wszystko.”
Chwilę ją to zastanowiło, bo chłopak nigdy do niej nie mówił „Żabko”, a i do wyznań esemesowych jak do tej pory się nie kwapił. Wszystko bardzo spokojnie przemyślała i uznała, że chłopak pisał to nie do niej i jest jakaś inna Żabka w jego życiu. Zadzwoniła więc do niego z awanturą i pretensjami. Kilka minut zajęło im ustalenie, że on żadnego esemesa nie dostał, zatem nie mógł na niego odpowiedzieć. Marzena dopiero wtedy sprawdziła, do kogo wysłała wiadomość. Najpierw zrobiło jej się strasznie głupio, a potem odczuła dumę, że ma takiego fajnego tatę. Jedno było tylko zastanawiające- on również nigdy nie zwracał się do Marzeny „Żabko”, ale cóż. Może po prostu umiał się znaleźć i jeszcze błysnął niebanalnym żartem.
Prawda była jednak inna. Jej ojciec został ojcem dziecka Żabki, a Żabka, zanim upłynęło sześć miesięcy, została macochą Marzeny, ponieważ jak się okazało, ojciec ponad wszystko kochał właśnie Żabkę. Marzena opowiadała tę historię lekko, dowcipnie, z taką swadą, że aż trudno było uwierzyć, że mówi o rozpadzie własnej rodziny i o wiarołomstwie rodzonego ojca. A może tylko zmyślała? Tego Mariannie nie udało się ustalić.

Ta „historyjka” wywołała na mojej twarzy uśmiech. Ewa Nowak, autorka, uświadomiła mi jak wiele zależy od sposobu przedstawienia czegoś, bo kiedy opowiemy coś przekornym tonem nawet rzecz tragiczna może śmieszyć. Postanowiłam kontynuować czytanie książki pod niebanalnym tytułem „Niewzruszenie”. Poznałam kilka komicznych sytuacji rodziny Hansel, na przykład taką, kiedy Janusz, głowa rodziny, przyjął do domu świnkę. Doczytałam do opisu randki Marianny i Tomka. Muszę przyznać, że myślenie tej oto bohaterki mnie intrygowało. Ocenianie w ten sposób mężczyzn nigdy nie przyszło mi do głowy, lecz teraz wydawało się bardzo logiczne i mądre. Postanawiając, że tak właśnie będę postępować, odpłynęłam w błogi sen.

Obudziły mnie promienie słońca . Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na pewno nie byłam w swojej sypialni. Pokój wyglądał bardziej dostojnie. Ciemne ściany czyniły go smutnym. Na pułkach stały różnorakie figurki i mnóstwo książek w okładkach tego samego koloru. Łóżko, w którym leżałam było duże, usłane białą jedwabną pościelą bardzo przyjemną w dotyku. Ze wszystkich stron docierał do mnie zapach męskich perfum. Upewniwszy się, że mam na sobie wszystkie części garderoby, wyszłam z pokoju.
 Pokonałam schody i znalazłam się w jak zwykle czystym i cichym salonie domu Castillo. Na kanapie siedział German, a kiedy mnie zobaczył na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-Chodź, kochanie- poklepał puste miejsce obok siebie. Odwróciłam się, za mną nikogo nie było, więc to „kochanie” zapewne kierował do mnie. Niepewnie usiadłam obok mężczyzny, który nie zwlekał z przytuleniem mnie i obdarzeniem pocałunkiem.
-Czemu mówisz do mnie „kochanie”?- zapytałam wreszcie, będąc w objęciach… no właśnie, kogo?
-Jak to? Czy to coś dziwnego po ślubie?- odpowiedź pytaniem na pytanie nie jest niczym dobrym.
-Po ślubie?- zaznaczyłam ze zdziwieniem.
-Tak. A co masz na palcu prawej ręki?
Spojrzałam na mą dłoń. Na serdecznym palcu błyszczała złota obrączka. Tak samo na dłoni Germana.
-A gdzie jest Violetta?- pytałam dalej.
-Dostała się przecież do Akademii Muzycznej w Rosario i tam zamieszkała razem z przyjaciółkami. Angie, co się dzieje?
-A nic, nic- zaprzeczyłam sama sobie- Chyba coś mi wczoraj zaszkodziło- dobre kłamstwo nie jest złe.
W tym samym momencie do salonu wkroczyła Olga. Ona nic się nie zmieniła, chociaż prowadziła za rękę kogoś kogo pierwszy raz widziałam. Była to czarnoskóra dziewczynka, miała około siedmiu lat i na głowie prawdziwy gąszcz kręconych włosów. Dreptała radośnie za gosposią, a jej różowiutka spódniczka unosiła się i opadała. Jej duże brązowe oczy skierowały się w moją stronę.
-Mama- zawołała i rzuciła mi się na szyję. Któżby pomyślał, że mała dziewczynka zafunduje mi najmocniejszy wstrząs w życiu?
-Adoptowaliśmy Zolę pół roku temu- German poczuł obowiązek tłumaczenia mi.
-Mamusiu- Zola miała pocieszny dziecięcy głosik- To znowu ci panowie.
Wskazała na okno wychodzące na ogród. Panoszyła się tam grupa facetów z aparatami, tak jakby… paparazzi. Otworzyłam usta ze zdziwienia. Blask fleszy odbijał się od szyb.
-Jesteś międzynarodową  gwiazdą muzyki pop. Masz tłumy fanów i wszędzie łażą za tobą reporterzy.
-Super. Jeszcze jakieś niespodzianki?- byłam troszeczkę poirytowana.
-Chyba nie…
Zasiedliśmy do śniadania. Zola, podobno starym zwyczajem, wpakowała mi się na kolana.
-Zoli, co ci mówiłem?- German skarcił ją delikatnie spojrzeniem.
Dziewczynka posłusznie zeszła z moich kolan, za to wepchnęła się w objęcia taty. Olgita tymczasem przyniosła jedzenie. Talerz w kanapkami wylądował wprost przede mną i nie wiem czemu, nagle poczułam okropne mdłości. Męczył mnie odruch wymiotny. W łazience zwymiotowałam. A kiedy wydostałam się na zewnątrz, cała rodzina tam na mnie czekała. Mój mąż wyglądał bardzo słodko z moją córką na rękach. Zastanawiałam się przez chwilę nad sensem takiej wypowiedzi.
-Dobrze się czujesz, skarbie?- zatroszczył się małżonek. Przytaknęłam i opadłam na kanapę.
-To normalne- rzuciła Olga z nutką kpiny w głosie- Przecież jest pani w ciąży…

Zerwałam się do pozycji siedzącej.
-Boże, co to było?- szepnęłam sama do siebie. Zarówno moje zachowanie, jak i ten sen nie świadczyły o tym, że wszystko ze mną w porządku. „A może to moja przyszłość?”- pomyślałam- Nie, to niemożliwe- na głos odpowiedziałam na swoje własne pytanie .
Znów odezwało się zmęczenie. Gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki, kraina snu stała przede mną otworem.

-Jak panu idzie?- spytałam następnego dnia w trakcie spokojnej realizacji planu Germana. Podałam mu kubek ciepłej herbaty. German rozsiadł się wygodnie w fotelu.
-Skończone- oznajmił z dumą i upił trochę napoju.
-Niech pan sobie ze mnie nie żartuje- niedowierzałam.
-Ależ nic z tych rzeczy- zapewniał inżynier z uśmiechem.
-Pokaż to- bardzo upartym niedowiarkiem.
-A jednak powiedziałaś mi na „ty”- German mógł zatryumfować.
-Pani. A jednak powiedziała mi pani- zaznaczyłam ostatnie słowo - Niech mi pan to pokaże- poprawiłam się z postanowieniem wytężenia uwagi.
Szwagier obrócił w moją stronę laptop, tym samym prezentując efekty swojej pracy. Przyznam, że wyglądało to świetnie. Wszystko było bardzo dobrze zorganizowane. Pozostało tylko trzymać kciuki, aby się to udało.
-Jak pan tego dokonał?- wysłałam mu promienny uśmiech.
-Jestem genialny.
-I skromny- podsumowałam szczerze.
Mężczyzna utkwił we mnie wzrok. Mnie również przykuło jego bystre spojrzenie. Powoli zaczynałam odpływać, jednak nie ze mną te numery. Nie dam się tak łatwo zwieść. Westchnąwszy, wróciłam do normy.
-To ja już pójdę. Bardzo dziękuję.
Wstałam i skierowałam się w stronę wyjścia. Miałam naciskać klamkę i wtedy nie do końca znana mi siła kazała mi zawrócić. Z niewiadomych przyczyn posłuchałam jej. W sekundzie znalazłam się w ramionach Germana. On, o dziwo, obiął moje plecy i jeszcze mocniej do siebie przytulił. Teraz razem chcieliśmy jak najwięcej czerpać z tej magicznej chwili…

______________________________________
Może trochę przesadzam, ale dodam to teraz. Po co czekać? :D 
Z góry dziękuję za wszystkie komentarze. Pozdrawiam!

Ruda