*Ten rozdział dedykuję mojej przyjaciółce Karolinie, która (być może nieświadomie) zachęciła mnie do dokończenia tekstu.*
Noc z 21 na 22 lipca zapamiętam chyba do końca życia.
Aby nie przekroczyć cienkiej granicy i nie wylądować w zakładzie psychiatrycznym, musiałam ochłonąć. W łazience na skraju korytarza przepełnionego ludźmi zdjęłam z siebie skórzaną kurtkę i rozpuściłam koczek. Pozwoliłam blond lokom opaść na nagie ramiona. Byłam naładowana energią z występu, choć od niego minęło już parę godzin. Wciąż czekałam na wyniki, kiedy moja ekipa wydawała się najzupełniej spokojna. Miałam ochotę chlusnąć sobie wodą w twarz, lecz wiedziałam, iż to jedynie zepsuje makijaż.
Wygrałam. Kolejny etap za mną, a tłum piszczących ludzi powiększył się o drugie tyle. Czułam się coraz bardziej wyczerpana, ale nie pozostawało mi nic innego, jak przyjąć nagrodę bez zbędnego gadania. Myśl, że robię to dla uratowania studia, czyli środku dochodów mojej przyjaciółki, trzymała mnie przy życiu.
Zapowiedziano tak zwane After Party, na które nie mogłam nie iść. Ines pomogła mi się wybrać, niemal siła zmusiła do uśmiechu i zaciągnęła do już pijanych, ledwo świadomych swojego zachowania gości imprezy.
Klub wyglądał imponująco. Zawsze podobały mi się refleksy, jakie światło rzuca na ściany, a tam można było obserwować takie zjawisko cały czas. Kiedy dźwiękowcy i reszta woleli odpoczywać w swoich apartamentach, w towarzystwie przyjaciółki i Matea podeszłam do baru. Byłam ubrana w strój sceniczny, więc nie sposób mnie było pomylić z kimś innym, zwłaszcza, że większość uczestniczek to brunetki. Wśród nich zawieruszyła się jedna blondyneczka, która wygrała ostatni etap w Newark.
-Co dla naszego championa?- zapytał zupełnie obcy mi barman tonem, jakby znał mnie od co najmniej piątego roku życia.
-Poproszę Kurant Passion dla tych pięknych pań.- Mateo wskazał na mnie i swoją przełożoną.
Barman natychmiast zerwał się do pracy, aby pokazowo przygotować drinki dwóm klientkom. Wtedy mogłam mu się przyjrzeć. Wysoki, z dość dobrze widocznymi mięśniami, ubrany w firmową, czarną koszulkę podkreślającą jego jasne oczy. Włosy koloru piasku były krótko ścięte. Gdy podawał klientom napoje, jego wąsko okrojone usta układały się w zgrabny uśmiech, czym zatrzymywał spojrzenia wszystkich kobiet przy barze. W pewnym momencie zmuszony był odwrócić się od nas, by sięgnąć na półkę za sobą. Po pierwszym kieliszku drinku zaczynał mi się poprawiać humor, więc nie mogłam nie zauważyć tych opinających spodni i zgrabnych pośladków. Potem zastanawiałam się, jak on to robi, że jego uśmiech zniewala połowę bawiących się w klubie. Karmił mnie kolejnymi napojami z prądem i przekąskami, podczas gdy moi towarzysze dawno poszli wypocić alkohol z organizmu.
-A teraz gość specjalny zaśpiewa! Prosimy Angie Saramego, zwyciężczynie dzisiejszego etapu konkursu! Jeden z najlepszych wokali na tym kontynencie!- zawołał wodzirej.
Z przyklejonym uśmiechem do twarzy minęłam rozbawionych tancerzy amatorów i weszłam na niewielką scenę. Mateo już siadał przy pianinie, kiedy mi przyszedł do głowy pewien pomysł. Skoro zaraz mam się ośmieszyć przed brazylijską śmietanką towarzyską, teraz zjednam ich sobie poruszającą mową.
-Dziękuję wszystkim za przybycie i wzięcie na poważnie słów naszego DJ-ja, który jednak nieco naciągnął prawdę. Zaśpiewam dla Was kilka swoich ulubionych piosenek, mam nadzieję, że się spodobają. Wiem, że jestem tu dzięki Wam, bez wsparcia najbliższych przyjaciół- spojrzałam na Ines w głębi stolików-i niezmordowanej publiki nie udało by mi się nic, więc dziękuję.
Muzyka zaczęła grać, a Mateo zaplanował sobie swój mały popis na początek i musiał postawić na swoim.
From the moment I saw you,-zaczęłam bez akompaniamentu, co zwróciło uwagę zebranych.
I went outta my mind.
Though I never believed in love at first sight.
But you got a magic
That I just can't explain. -Spojrzałam w stronę baru, gdzie tajemniczy, ale cholernie przystojny facet nalewał kolejne drinki.
Well you got a, you got a way that you make me feel
I can do, I can do anything for you, baby.- Zespół wydał pierwsze akordy ze swych instrumentów.
I'll be down for you baby.
Lay all my cards out tonight!
Just call on me, baby.
I'll be there in a hurry.
It's your move, so baby,
Baby decide!
Mężczyźni z zespołu postanowili mi pomóc, dołączyli się do wspólnego śpiewania. Refren zabrzmiał nisko i męsko, ale przyzwoicie. W tłumie dostrzegłam kamery rejestrujące każdy mój ruch. Po chwili wszyscy zebrani w klubie tańczyli w najlepsze, dając trochę oddechu blondynowi za barem. Ruszałam się w rytm akordów gitary basowej, której właściciel również wydawał mi się pociągający. Mój ulubieniec nie odrywał ode mnie wzroku, lecz odpowiedzialnie stał na stanowisku pracy. A ja ciągle śpiewałam do tandetnie wyglądającego mikrofonu w brokacie. Pod sceną działy się różne rzeczy, jak to w klubach nocnych. Większość par tanecznych przechodziła do czegoś więcej po jednej piosence. Alkohol rzeczywiście uderzył mi do głowy, gdyż pod koniec numeru zaczęłam obejmować swojego pianistę.
Następnie wykonałam a'capella Material Girl Madonny. Niezbyt skomplikowany tekst o materialistce z drogą biżuterią od wielbiciela pochłonął publikę całkowicie. Muszę się przyznać, że piosenka wpada w ucho, ale nie śpiewałabym jej bez wcześniejszego zachłyśnięcia się jakimś trunkiem.
Męski chórek, w skład którego wchodził basista i pianista, zakończył piosenkę. Zanim zdążyłam zdecydować, czym teraz rozbawię widownię, w klubie rozbrzmiały nieśmiałe dźwięki gitary i cymbałów ze wsparciem perkusji.
Poznałam w nich melodię z musicalu Grease. Chwilę później Mateo wstał z krzesła przy pianinie i chwyciwszy mikrofon, sprawił, że zabrzmiało:
I got chills! They're multiplyin', and I'm losin' control,
Cause the power you're supplyin', it's electrifyin'.
Spojrzałam na niego ze zdumieniem. Nie sądziłam, że potrafi tak śpiewać. Wyglądało na to, że ja zostałam obsadzona w roli Olivii Newton-John, a mój kochanek wcielił się w legendarnego Johna Travoltę.
You better shape up, cause I need a man,- przejęłam ster.
my heart is set on you.
You better shape up, you better understand,
to my heart I must be true.
Nothing left, nothing left for me to do.
You're the one that I want (you are the one I want),- chórki zabrzmiały zgodnie wraz z roztańczoną publicznością.
ooh ooh ooh, honey
The one that I want (you are the one I want),
ooh ooh ooh, honey
The one that I want (you are the one I want),
ooh ooh ooh
The one I need (the one I need),
oh yes indeed (yes indeed).
If you're filled with affection,- obniżyłam nieznacznie głos, aby brzmiał seksowniej.
You're too shy to convey.
Meditate my direction, feel your way...- westchnęłam i uciekłam ze śmiechem przed objęciem Matea.
I better shape up,- dopadł mnie na drugim końcu sceny.
cause you need a man.
I need a man,- przytaknęłam mu.
Who can keep me satisfied.
I better shape up, if I'm gonna prove.
You better prove, that my fate is justified. - patrzyliśmy na siebie, tańcząc w swoich objęciach.
Are you sure?- zapytał, jakby naturalnie.
Yes, I'm sure down deep inside. - połączenie naszych głosów nawet nie brzmiało tak źle.
Do refrenu znów dołączyła się publika, co kamery i aparaty fotograficzne z jeszcze większą zachłannością rejestrowały. Aż do chwili, gdy padły ostatnie akordy gitary prowadzącej, Mateo i ja śpiewaliśmy tytuł piosenki. Nigdy nie pomyślałam, że będę patrzeć prosto w oczy temu mężczyźnie, a z moich ust będą wychodzić takie słowa.
Pozwoliłam, żeby Mateo przytulił mnie od tyłu. W jego objęciach ukłoniłam się i odłożywszy mikrofon, zbiegłam ze sceny. Widownia zdawała się nie zauważyć przepełniającej mnie energii, gdy towarzysz poprowadził mnie do najciemniejszego kąta w klubie.
Zostałam przyparta do ściany, na której już nie pojawiały żadne światła. Usta naszej dwójki połączyły się w namiętnym pocałunku...
Około godziny czwartej nad ranem, kiedy ledwo żywa wracałam do hotelu, zadzwonił mój telefon. Zamykającymi się oczyma spojrzałam na wyświetlacz. Kolejny sms od Violetty! Przez chwilę zastanawiałam się nad odzwonieniem, ale potem przypomniałam sobie o dwóch sensownych powodach, by tego nie robić. Po pierwsze, mój aktualny stan nie zezwalał na kontakt z kimkolwiek. Po drugie- German i jego nadczynność nadnerczy, za czym idzie zbyt duża ilość hormonu zwanego adrenaliną. Po tym, co wywinął mi w parku przed mamą uważam, iż w jego mózgu znajduje się jakiś czułe miejsce, które szczególnie reaguje na moje działania, słowa i widok.
Przywitałam się z łóżkiem, potem spokojnie odczytałam wiadomość.
Jesteśmy już w Buenos Aires. Wiem o Twoim wyjeździe i wygranej z radia i prasy, więc czekam na Ciebie cierpliwie. Napisz, kiedy będziesz wylatywać z Rio de Janeiro, obiecuję, że spotkamy się na lotnisku.
Taka informacja wybudziłaby ze snu nawet niedźwiedzia w środku zimy. Nie zmrużyłam oka przez resztę "nocy", myśląc o spotkaniu z siostrzenicą. Bo choć jeszcze czekała mnie konferencja prasowa, miałam nadzieję, że wyjedziemy jak najszybciej z tego fioletowego hotelu. Ten kolor serio porządnie zaczął mnie wkurzać.
Mimo że pod wpływem niemałej ilości alkoholu, nie ściemniałam. Pobudka miała miejsce o dziewiątej, szybka toaleta ograniczała się do uczesania się i pomalowania ust. Ines wybrała mi ubrania jakby małej dziewczynce. Sama zebrała włosy w niedbałego koka, a ciało przykryła białym garniturem o męskim fasonie z granatowym , skórzanym paskiem w talii. Włożyłam na siebie czerwoną sukienkę rozszerzaną ku dołowi. Nie lubię nosić sukienek o takim kroju na co dzień, ale przyjaciółeczka zapowiedziała, że nie będzie miła, jeśli wszystko nie pójdzie zgodnie z planem. Musiałam się zgodzić, realia biznesu.
Godzinę później wchodziłam już do siedziby miejscowego tygodnika, w którym zamierzano umieścić krótki wywiad z uczestnikami. Niestety, byłam zmuszona zdjąć okulary i pokazać swoje podkrążone oczy. Na pomoc przybiegła makijażystka o oliwkowej cerze z dziesiątkami pędzelków i cieni w rękach. Chwilę potem cały cyrk doczekał się rozpoczęcia.
Długi stół, przy którym stały cztery krzesła, został szybko zapełniony przez gości. Mnie wskazano miejsce na środku i podano dodatkową butelkę wody tak, jakby zakładano, że będę mówić więcej od reszty. Tymczasem ja postanowiłam być zwięzła, odpowiadać krótko i nie wprost. Ines stanęła za mną, podobnie jak opiekunowie innych. Ci "inni" spoglądali na mnie z ciekawością, ale i pogardą. A ja mogłam jedynie zastanawiać się, co takiego im zrobiłam.
No tak, wygrałam. Nie w swoim kraju. Wygrałam wyjazd do Newark.
Krzesła przeznaczone dla dziennikarzy i fotografów szybko zapełniły się, dlatego później przybyli stali przy ścianach. Jeden z obsługi całego wydarzenia, mężczyzna o śniadej cerze, poprosił o ciszę i oficjalnie rozpoczął konferencję prasową. Włączył tym samym machinę pytań.
-Czemu pani wybrała taką piosenkę, a nie inną?
-Jak zaczęła się pani historia ze śpiewaniem?
-Czy uważa pani, że wykształcenie muzyczne jest niezbędne, by bardzo dobrze śpiewać?
Pytaniom nie było końca. Zdawałam sobie sprawę, że to, co teraz chlapnę będzie w archiwach jakiejś gazety przez następne dziesięciolecia przechowywane starannie. Napiłam się wody mineralnej, żałując, że nie jest to wino lub whisky.
-Jak to jest z dnia na dzień zostać ogłoszoną najlepszą wokalistką na swoim kontynencie? Jak pani się z tym czuje, pani...Saramego?- wyczułam brak przygotowania i taktu.
-Panno Saramego, nie jestem mężatką- poprawiłam z lekko drwiącym uśmiechem pana w tupeciku.
Mężczyzna kiwnął głową, czym uciszył szepty kolegów z branży i pozwolił mi udzielić odpowiedzi.
-Nie czuję nic szczególnego. Muszę niestety sprostować to, co pan powiedział, gdyż nie zostałam ogłoszona najlepszą wokalistką w Ameryce Południowej i mam nadzieję, że do tego nigdy nie dojdzie. Będę zmuszona wtedy gwiazdorzyć, a bardzo nie lubię takich zachowań.
Przerwałam, aby nabrać powietrza, co publika odebrała jako koniec wywodów. Zgłosiło się kilku innych dziennikarzy, ale tylko jednemu, temu w ohydnie zielonym garniturze, prowadzący udzielił głosu.
-Czy mogłaby pani wstać i pokazać się nam cała? Z pewnością pomoże to nam w dokładnym opisie pani wyglądu?
Zachichotałam pod nosem, ale bez wahania się zgodziłam. Jeśli chciano od razu zrobić ze mnie modelkę, to czemu nie powiedziano mi o tym wcześniej?
Wstałam i narzuciwszy swoją ulubioną torebkę na ramię, wyszłam naprzeciw zgromadzonym. Zamaszystym ruchem odwróciłam się i napiłam wody. Będąc tyłem do grupy dziennikarzy, chwyciłam za sweterek. Gdy w moje ręce dostał się mikrofon, oznajmiłam z rozbrajającym uśmieszkiem na twarzy:
-Mam nadzieję, że panom pomogłam. Jeśli nie, bardzo przepraszam, ale spieszę się na samolot do domu. Mam pilne spotkanie, więc znikam i życzę miłego dnia.
Pomachałam do oszołomionych słuchaczy. Wątpię, by ktoś zachował się podobnie do mnie w trakcie swojej pierwszej konferencji prasowej, przykro mi, że nikt nie miał odwagi, ale ja nie zamierzam się kryć. W tamtej chwili miałam priorytet. Wysłałam tylko jedną wiadomość sms.
Ku mojemu zdziwieniu, ani pani dyrektor, ani nikt z ekipy za nic mnie nie upomnieli. Wręcz przeciwnie, Ines zaplotła mi warkocza w drodze do ojczyzny i pozwoliła włożyć na tyłek ukochane obcisłe dżinsy, w które włożyłam zwykły biały T-shirt. Aby wzbogacić "stylizację", wybrałam buty ze złotymi wykończeniami i masywny wisior. Wkrótce po takiej zabawie jadłam lunch z przyjaciółmi, a gdy dopijałam przydzieloną mi porcję szampana, z okien samolotu dostrzegłam Buenos Aires.
Lotnisko wypełnione ludźmi, a ja zdeterminowana narzucam jedynie wypłowiały sweter robiony na drutach przez moją zmarłą już babcię Beatrice. Nie mam czasu na wyciąganie bagaży, zastanawianie się, czy dojechać do domu krótszą, czy też dłuższą drogą. Myślę tylko o Violetcie, którą zauważyłam już ze schodów samolotowych...
-Viola!- przebiegłam ten nieduży dystans- Jak dobrze znowu cię widzieć! Mam wrażenie, że urosłaś.
Obie zaśmiałyśmy się w swoich objęciach. Potem przyjrzałam się nastolatce. Pod dość mocnym makijażem kryła się wciąż ta sama delikatna twarz, a spod skórzanej kurtki wystawała falbanka od pudroworóżowej koszuli. Wąskie biodra dziewczyny były opięte przez czarne leginsy, włosy puściła luźno, jak rzadko przedtem.
-Brakowało mi ciebie, Angie- wyznała- Już nigdy więcej się nie rozstaniemy.
Powtarzała to postanowienie niczym mantrę, gdy mnie przytulała. Nie potrafiłam powstrzymać łez, pozwoliłam im płynąć, ale krótko, bo za Violettą stała kolejna osoba, która chciała się ze mną przywitać...
-Angie...
Głos Germana brzmiał tak samo matowo, tak samo błogo, jak kiedyś. Jego dawny uśmiech gdzieś zniknął, a na jego miejscu pojawił się ponury grymas. Widziałam, jak starał się go zatuszować, jednak dla mnie nie musiał tego robić.
-Witaj, German. Dobrze spotkać się w miłych okolicznościach, prawda?
Nie mogłam się powstrzymać. Tak, jak się spodziewałam, jego zniechęcenie na twarzy tylko się pogłębiło ku mojemu zadowoleniu. Wyglądał wtedy uroczo. W chwili milczenia zwróciłam uwagę na jego sylwetkę. Dalej posiadał rozbudowane ramiona i umięśniony tors, ten sam, w który kiedyś się wtulałam..."Zapomnij, to beznadziejne wspomnienie"- oto jedyny sposób, w jaki chciałam wówczas myśleć.
-Tak- przyznał mi rację, kiedy ja zapomniałam już, co powiedziałam sekundy temu- Pozwól, że wezmę twój bagaż i odwiozę nas do domu.
-Nie zawracaj sobie głowy bagażem, zajmie się nim ekipa, ale chętnie z wami pojadę.
Violetta natychmiastowo przylgnęła do mnie, co wywołało uśmiech zarówno mój, jak i jej ojca. Odzwyczaiłam się od sytuacji, gdy oboje cieszyliśmy się z tej samej rzeczy, więc szybko opuściłam wzrok. German natomiast ponaglił nas do wejścia do samochodu, po czym bezzwłocznie skierował się w stronę swojej willi.
Popołudnie z rodziną Castillo przypominało mi niektóre z tych drętwych spotkań rodzinnych z okazji świąt religijnych lub czyiś imienin, jakie pamiętam z dzieciństwa. Mimo że była przy mnie Violetta oraz Olga (nazywana moją "starszą siostrą"), i tak nie mogłam przezwyciężyć okropnego uczucia odrzucenia i żalu. Towarzystwo byłego kochanka, z którym kontakty zerwałam w tak namacalnie wstrętnych okolicznościach...
Po kolacji nastąpił przełom za sprawą siostrzenicy. Viola wstała od stołu i powiedziawszy, że musimy uczcić mój sukces, pobiegła do swojego pokoju. W rękach trzymała gitarę akustyczną. Sprawiała wrażenie zawodowego rockmana w skórze, który właśnie wybrał się ze swoją ukochaną rodzinką na piknik. To, co po chwili usłyszałam naprawdę nie tylko mnie zaskoczyło. German również słuchał z otwartymi ustami.
I've paid my dues time after time.
I've done my sentence,
But committed no crime.
And bad mistakes I've made a few.
I've had my share of sand,
Kicked in my face,
But I've come through!-
And I need to go on and on and on and on. -Olga zrobiła doskonałe chórki.
German i ja zaśmialiśmy się, kiedy Viola niezmordowanie ciągnęła:We are the champions - my friend.
And we'll keep on fighting till the end.
We are the champions,
We are the champions.- dołączyłam na moment.
No time for losers,
'Cause we are the champions...
Postanowiłam wreszcie po przyjacielsku poprzeszkadzać nastolatce. Czułam się trochę niezręcznie, gdy zaczęłam śpiewać, a German wysłał mi ciepły uśmiech.
We are the champions - my friend.
And we'll keep on fighting till the end.-
We are the champions,- zabrzmiało wspólnie z Vilu i akordami gitary na cały dom.
We are the champions.
No time for losers, 'cause we are the champions...
Of the world!- zakończyłam w wielkim stylu.
Violettę i mnie nagrodzono brawami, a dodatkowo jeszcze przez jakiś czas Olga gadała tylko o tym, jak dobrze poszło mi w Rio de Janeiro. Szkoda, że nie widziała, co ja tam przeżywałam.
Późnym wieczorem najmłodsza z towarzystwa zdecydowała się pójść do siebie. Gosposia również zaszyła się w swojej sypialni, zostawiając mnie samą z panem domu. Głucha cisza opanowała salon. Byłam przekonana, iż German szybko pozwoli mi odejść, ponieważ będzie miał dość gości, tymczasem on rozegrał to inaczej.
-Angie, możemy porozmawiać?
Oczywiście, że spodziewałam się, o co może spytać, lecz wolałam coś obrócić w żart niż zwyczajnie uciec. Kiwnęłam głową na "tak".
-Wiem, że to zabrzmi banalnie, może nawet zbyt trywialnie, ale muszę zapytać o twoje życie osobiste i ewentualne szanse powrotu do...nas.
Mówił, jakby pisał wniosek do sądu lub urzędu skarbowego. Bez wyrazu, finezji. Wydawałoby się, że cała sytuacja nie robi na nim wrażenia, że zupełnie nie przejmuje się naszym zerwaniem, a mimo to nerwowo gestykulował. Postanowiłam rozładować niepotrzebne napięcie.
-Miewam się bardzo dobrze, powoli odkrywam uroki bycia osobą publiczną.-uśmiechałam się- Jestem zapracowana, nie mam czasu dla rodziny, czego ogromnie żałuję, ale zdaję sobie sprawę z tego, że to dopiero początek. Coraz więcej myślę o tym moim "gwiazdorzeniu". Jeszcze nie zaczęło się na dobre, a ja już mam wątpliwości i nie wiem, czy to kontynuować, czy przestać...- westchnęłam, przyjmując do wiadomości, że trochę za dużo mi ślina na język przyniosła.
-Znasz moje zdanie w tej sprawię. Pytałem o życie osobiste.- spojrzał na mnie z ukosu z drwiącym uśmieszkiem.
-Naprawiłam kontakty z mamą. Wydaje mi się, że rudzielec, którego poznałeś jest moją najlepszą przyjaciółką, jakiej w gruncie rzeczy nigdy nie miałam. A jeśli chodzi o partnera...-"przecież nie powiem o Mateo"- Chodzę na randki, ale nie zobowiązująco. A u ciebie?
-Nie mam nikogo. Nie potrafię...- wymamrotał ledwo słyszalnie.
-Mnie też było ciężko.- przyznałam bez wahania i uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
Zegar zamieszczony na ratuszu wybił godzinę dwudziestą czwartą, kiedy skierowałam się do studia. Wiem, że to może dziwne, ale lubiłam nagrywać sama. Wreszcie nauczyłam się obsługiwać cały sprzęt, więc nic nie stawało mi na drodze. Wsadzałam klucz w zamek i po chwili mogłam czuć się jak w swoim królestwie.
Pomieszczenie skąpane było w jaskrawych światłach lamp. Wyciągnąwszy tekst, który pisałam z nudów w samolocie podczas drogi powrotnej z Rio, usiadłam przy fortepianie i spojrzałam na klawiaturę. Z przerażeniem uzmysłowiłam sobie zbliżającą się datę wydania albumu i trzeciego etapu konkursu Remembering Whitney.
Nacisnęłam pierwsze akordy, kilka pojedynczych klawiszy jako ozdobniki i następne akordy.
No es culpa de la vida,
Ni de quién te hizo mal.
Tú sola te lastimas.
Dándole cuerda a un amor virtual.
No es culpa de la luna,- To nie wina księżyca, który teraz oświetla kartki papieru z tekstem.
Ni del cielo, ni del sol.
Tú instito sigue enfermo,
No sabe de lecciones tú corazón.
Tú siempre mentiste perdida en su mirada. -Zaczęłam wybijać miarowy rytm obcasem o podłogę.
¿Porqué sigues buscando ahora dónde ya no hay nada?
Despiértate absurda,
No sigas a obscuras.
Él nunca te quiso, él sólo te hizo pobrar la locura.
Despiértate absurda,
La vida no es esto.
Abre los ojos y empuja al olvido sus besos,
No seas absurda.
Siempre hay un vereno después
después del invierno.- ciągnęłam długo delikatny dźwięk.
Zakończyłam ciszej niż bym przypuszczała. Jeszcze kilka razy prześpiewałam całą piosenkę od początku do końca, żeby zapadła mi w pamięć. Treść nie była nadzwyczaj zgodna z moimi przemyśleniami. Stanowiła jednak coś w rodzaju przepowiedni, tylko nie do końca wiedziałam na jaką skalę. Napiwszy się wody, weszłam do studia.
Po nagraniu piosenki Absurda a'capella opuściłam małe pomieszczenie ze stoickim spokojem. Napisałam kartkę dla dźwiękowców, aby przemyśleli podkład do kawałka, zostawiłam taśmę z nagraniem, zasunęłam krzesło i opuściłam klapę fortepianu. Wszystko wyglądało tak, jakby mnie tam nigdy nie było. Jeszcze tylko zgasiłam światła, po czym kroczyłam ciemnymi ulicami Buenos Aires.
Następny dzień rozpoczęłam od lektury. Obudziłam się o ósmej i mimo namowom Ines, zostałam w łóżku do dziesiątej, czytając Służące. Opowieść o trzech zupełnie innych kobietach, które decydują się powziąć próbę zmiany światopoglądu współczesnych im ludzi, tak mnie wciąga, że tracę kontrolę nad czasem, a potem przypalam tosty i wodę na herbatę.
Zgodnie z zapowiedzią, że dziś po południu mam spotkanie z potencjalnym producentem i towarzyszem nagrań, postanowiłam ubrać się elegancko. Wyszukałam w szafie komplet składający się z bawełnianej bluzki o długim rękawie i opinającej spódnicy z wysokim stanem. Wszystko to w kawowym odcieniu beżu, który ożywić miały lazurowe czółenka. Kiedy uporałam się ze swoimi lokami i wykonałam makijaż, wskazówki zegara ułożyły się na jedynce. Chwyciłam gruby sweter z wzorem retro i zgrabną torebkę, i opuściłam mieszkanie z hukiem. W skrzynce na listy znalazłam najnowszy numer Revista Musica Argentina, który schowałam do torebki z chęcią przeczytania artykułów później.
Na miejscu spotkałam już cały zespół, z wyjątkiem Mateo, ale pogwałcono by tradycję, jeśli byłoby inaczej. Zawsze się spóźniał. Paulo zapytał o mój stan po występie, imprezie i locie, na co odpowiedziałam, że ani na moment nie poczułam się źle.
-Widzieliśmy ciebie i Matea w klubie, jak...Wiesz, że małżeństwa w jednym zawodzie to zły pomysł.- pouczył mnie jeden z braci.
-Jakie małżeństwo? My nawet normalną parą nie jesteśmy!- wypaliłam między napadami śmiechu.
Simón wręczył mi kieliszek szampana, oznajmiając, iż musimy jakoś uczcić wygraną. Tak, jakbyśmy tego nie robili w Brazylii. Moje dyskusje skończyły się na toaście.
-Przesłuchaliśmy twoją nową piosenkę i zapowiada się ciekawie. Nie rozumiem tylko jednej rzeczy. Dlaczego hiszpański?- zapytał Paulo, siadłszy na sofie.
-A dlaczego nie? To język ojczysty, posługujemy się nim na co dzień. Akurat mnie naszło na patriotyczne podejście do sprawy.
Próbowałam się uśmiechać, a przy tym nie ukrywać, jak zdziwiło mnie pytanie dźwiękowca.
-Może umówmy się do jakiej grupy kierujemy naszą muzykę.
"Kierujemy"? "Naszą"? Jemu się coś chyba pomyliło. Nie pamiętam, żeby zmieniał choć jeden dźwięk lub słówko napisane przeze mnie w dwóch piosenkach, jedynych, jakie nagraliśmy, więc nie rozumiem, czemu uważa się za współautora. Ines najwidoczniej widziała, jak we mnie kipi, bo wkroczyła do akcji.
-Nie widzę związku. Jeśli Angie chce pisać po hiszpańsku, niech pisze.
-Dobra.- zgodził się Paulo- Ale niech nie śpiewa.
-A to dlaczego?- pani dyrektor też powoli nie wytrzymywała.
-A gdzie nasz plan, by podbić USA w związku z konkursem Whitney?- stery przejął drugi brat.
-Myślicie, że aby kupić singiel trzeba znać każde słowo zaśpiewane przez wokalistę?- odparłam, wstając z fotelu.
-Może i nie każde, ale większość. W ogóle, zastanawiają mnie tamte dwa utwory. Chcemy, żeby słuchali nas nastolatkowie, czy emeryci?
"Nas"? Nie miałam pojęcia, że można być tak bezczelnym. Ines wyprzedziła mnie w stwierdzeniu:
-Jakbyś to ty był producentem!
-Dzień dobry- odezwał się nieznajomy głos.
Drzwi były uchylone, a w nich stał lekko szpakowaty brunet wysokiego wzrostu w wieku około czterdziestu kilku lat. Czarne ubranie wysmuklało jego sylwetkę, ale za to postarzały i tak już zmęczoną twarz. Spoglądał na mnie z ciekawością, a ja dopiero wtedy zrozumiałam, że jest to mój przyszły producent- Alejandro Fernandez, gwiazdor w świecie latynoamerykańskiej muzyki.
-Witamy...-wydusiła z siebie Ines.
Mężczyzna ucałował kolejno dłoń rudowłosej i moją, potem przywitał się z bliźniakami. Mojej uwadze nie uszło dwóch goryli za progiem w czarnych marynarkach. Krótko mówiąc, zatkało mnie, a Fernandez bez zafrasowania zajął miejsce na kanapie.
-Angeles, usiądź obok- zwrócił się do mnie- Musimy porozmawiać o interesach.
Zbliżyłam się do siedziska ze skóry i ostrożnie zajęłam miejsce obok nowego znajomego. Czułam na sobie jego wzrok, lecz nie śmiałam nic powiedzieć. Kolejnym ruchem Fernandeza było objęcie mnie w talii w nagim miejscu wolnym od bluzki. Rzuciłam okiem w stronę Ines.
-Od czego powinniśmy zacząć?- Paulo próbował zupełnie nie skosić atmosfery.
-Mam już całą piosenkę.- sięgnął do swojej teczki i wyjął kilkanaście kartek zapisanych po brzegi- Słyszałem Angeles w Rio de Janeiro na żywo i nie mam wątpliwości. Chcę podpisać kontrakt. Jeśli pani pozwoli- spojrzał mi w oczy- będę producentem debiutanckiej płyty i wszystkiego co z nią związane. W zamian oczekuję jedynie duetu na krążku i kilku wspólnych występów.
Zdumiała mnie jego bezpośredniość i brak jakiegokolwiek zastanowienia. Wypowiadał powyższe słowa, wciąż trzymając rękę na moim biodrze. Spojrzenia przyjaciół utkwiły w wokaliście. Powoli dochodził do mnie sens taktyki Fernandeza. Młoda i niedoświadczona piosenkareczka, czyli ja, będzie mieć swój wymarzony album, za to on powróci na szczyty latynoskich list przebojów i wszyscy będą szczęśliwi. Z wyjątkiem mnie, bo już w trakcie pierwszego spotkania bałam się pracy z tym człowiekiem.
-Lecę po dokumenty- oznajmił Simón i ulotnił się.
-Mogę zobaczyć piosenkę?- zapytałam nieśmiało ścianę.
-Oczywiście.
Szarmanckie gesty Alejandra były zupełnie sprzeczne z tym, co robiła jego prawa ręka. Ines dała mi sygnał, żeby przemilczeć sprawę, choć nie mogłam wytrzymać dotyku obcego faceta wzdłuż talii.
Utwór wydawał się porządnie dopracowany i tylko tekst o nieszczęśliwej miłości budził we mnie niepokój. Obejrzałam nuty oraz plany, po czym przekazałam kartki pani dyrektor. Ines w pierwszej chwili uśmiechnęła się zawadiacko do strof tekstu.
-Patrz, po hiszpańsku- oznajmiła, pokazując stronicę Paulowi.
Nie powstrzymałam uśmiechu, chociaż czułam się naprawdę niezręcznie w tak bliskim towarzystwie producenta. Ten zignorował nie określoną w charakterze uwagę rudowłosej. Pięć minut później, w ciszy odłożył na stolik podpisaną umowę z firmą fonograficzną mojej przyjaciółki.
-Słyszałam, że na debiutanckiej płycie nie powinno być duetów, bo przeszkadza to w zorientowaniu się w stylu i umiejętnościach wokalisty.- przerwałam milczenie.
-Tak się utarło, ale ty jesteś wyjątkowa.- usłyszałam w ust samego Alejandra Fernandeza. Może i bym podziękowała z wdzięcznością, gdyby nie jego palce na pasku od mojej spódnicy.
-Gdzie jest Mateo?- zmieniłam temat- Mogę iść po niego?
-Jasne- Ines zorientowała się w moich planach- Tu masz adres.
Narzuciłam sweter i torebkę na ramiona, i przyjęłam kartkę z adresem miejsca zamieszkania kochanka. Zostawiwszy gwiazdora, dyrektorkę i dźwiękowców w swoim towarzystwie, wyszłam na ulice miasta. Odetchnęłam świeżym powietrzem w parku, jednak dalej czułam łapska tego cholernego cichego zboczeńca w talii i biodrach.
Godzinę później, czyli około trzeciej znalazłam wyznaczoną mi kamienicę. Kręte, spróchniałe schody prowadziły na piętra po trzy mieszkania każde. Dotarłam pod drzwi numer czterdzieści cztery (tyle, ile lat ma Fernandez) i zadzwoniłam. Dało się słyszeć odgłos jeżdżących kół po panelach podłogowych, co wyjaśniło się, gdy zostały przede mną otworzone drzwi.
Patrzyłam na trzydziestoletnią kobietę o platynowych włosach po kark siedzącą na wózku inwalidzkim. Jej fiołkowe spojrzenie emanowało zmęczeniem, zapewne chorobą. Ten oszałamiający widok sprawił, że dopiero po chwili zdołałam wydusić z siebie poprawne gramatycznie zdanie.
-Dzień dobry, zastałam Mateo?
-Kim pani jest?- głos kobiety był taki sam jak jej twarz, zmęczony i chorobliwie spokojny.
-Jestem jego koleżanką z pracy. A pani?- uśmiechnęłam się, wyczekując odpowiedzi.
-Jego żoną.
Rozkładałam te dwa słowa na sylaby i głoski, a mimo tych zabiegów nie dochodziły do mnie. Mogłam winić siebie kolejny raz za to samo głupstwo.
-Jak to...?
-Ana, kto przyszedł?- zabrzmiał głos z głębi mieszkania, a po chwili zobaczyłam swojego kochanka w szlafroku i ciepłych kapciach.
Spojrzawszy na mnie, zaklął pod nosem. Powoli rozumiałam, co właśnie się stało, że zostałam po raz kolejny oszukana. Łzy napływały mi do oczu, zacisnęłam zęby, aby nie zapłakać przy inwalidzie, bo uważałam to wtedy za oznakę wielkiej słabości. Jeszcze raz omiotłam szklistymi oczami pomieszczenie, małżeństwo i zbiegłam po schodach. Dopiero teraz Mateo zebrał się na ten wyczyn i wrzeszczał moje imię na całą klatkę schodową.
Nawet dość wysokie szpilki nie przeszkadzały mi w biegu ku...No właśnie, gdzie ja właściwie pędziłam? Do studia wracać nie mogę w takim stanie, u siebie będę jedynie ryczeć, a matka zapowiedziała już, że dzisiejsze popołudnie ma zajęte spotkaniem z jakimś znajomym w teatrze. Jedynym sensownym miejscem wydawał mi się dom Castillo.
Dobijałam się do drzwi, które otworzył przestraszony German. Szybko oznajmiłam, że szukam Olgity, a kiedy ten wskazał mi kuchnię, poczułam się jeszcze większą idiotką niż przedtem.
"Przecież ona zawsze tam siedzi, kretynko"- pomyślałam. W takich chwilach zawsze lubiłam rzucać wyzwiskami, często pod swoim adresem.
Olga siedziała, pijąc kawę. Wparowałam do pomieszczenia z niemałym szumem wokół własnej osoby. Ledwo trzymałam się na nogach. Gosposia odłożyła ręcznie malowaną filiżankę i spojrzała na mnie przerażona. Na pierwsze pytanie, co się stało, nie byłam w stanie odpowiedzieć. Głos mi się łamał, łzy uniemożliwiły mi wyraźne widzenie. Olga spróbowała jeszcze raz.
-Co jest z tymi facetami?- zapłakałam.
Pozwoliłam, by ramiona mi opadły i się przygarbiły. Kobieta objęła mnie i poprowadziła do krzeseł. Mogłam usiąść i wszystko spokojnie jej opowiedzieć, co też uczyniłam.
Jak się okazało, German zataił fakt, że podpisałam z wytwórnią kontrakt na płytę, rodzina wie jedynie o konkursie, czego mi gratulują. Przeszłam do rzeczy, opowiadając sprawę ze szwagrem, a potem spotkania z kolejnym kochankiem, aż do feralnego końca. U swej "starszej siostry", jak czasem siebie określała, znalazłam pocieszenie. Nie mówiła niczego złego o swoim pracodawcy, jakby czuła, iż to nie o niego chodzi. Nie potępiała ani Matea, ani mnie za romans, co bardzo podniosło mnie na duchu. Kiedy zmierzałam ku normalności, Olga wpadła na pomysł rozluźnienia się przy muzyce. Włączyła małe radio, główną stację w mieście. Usłyszałam dobrze mi znany jazzowy kawałek Houston, pierwszy jej hit na skalę światową. Oddawał bezbłędnie to, co czułam, choć wcale nie chciałam "zachowywać całej miłości" dla zdrajcy.
A few stolen moments it's all that we share.
You've got your family and they need you there.
Though I've tried to resist, being last on your list,
But no other man's gonna do- niósł się głos dwudziestoletniej Whitney.
So I'm saving all my love for you...
Moja pocieszycielka pośpiesznie wyłączyła radio. Po chwili dowiedziałam się, że nie z mojego powodu. W progu kuchni stał pan domu. Miał zamyśloną twarz i skrzyżowane ramiona. Olga szeptem poinformowała mnie, że lepiej dla niej, jeśli wyparuje, i wyparowała. Stanęłam twarzą w twarz z byłym.
-Słyszałem to i owo - zaczął chłodno.
-Dobrze, że przyznajesz się do podsłuchiwania. Cenię szczerość.
Chciałam być ironiczna, ale na mój żart German potrafił się tylko skrzywić.
-Wczoraj nie miałem odwagi powiedzieć ci czegoś ważnego.
-Słucham teraz.
Mężczyzna zrobił kilka kroków w moją stronę. Dzieliła nas teraz mała przestrzeń wypełniona ciężkim powietrzem. Dziwiłam się, jak łatwo było nam zajadle się kłócić i zerwać kontakt, a jak trudno jest odbudować dawne relacje chociaż w ułamku.
-Co byś zrobiła, gdybym teraz wyznał ci miłość?
-Nie wiem, German, serio. Dzisiaj...
-Czy dalej mnie kochasz?
Biłam się z własnymi myślami. Układałam najczarniejsze scenariusze. Przecież nie miałam nic do stracenia...
-Tak- przyznałam, patrząc prosto w czekoladowe oczy ukochanego- Ale co to zmieni...?
Podniosłam się z krzesła, poprawiłam sukienkę i chciałam wyjść. Jak to w scenach z komedii romantycznych, on ją powstrzymuje. German chwycił mój nadgarstek tak mocno, że aż zabolało. Ale to był przyjemny ból, towarzyszący gorącu, jakie we mnie rosło. Ze smutnym wyrazem twarzy szwagier zwrócił się do mnie słowami:
-Przepraszam za wszystko, co zrobiłem, zwłaszcza za Jade i kłótnię w parku. Teraz proszę o drugą szansę.
Zbliżył się jeszcze bardziej, by ułożyć mą dłoń na swoim torsie. W jego czekoladowych tęczówkach widziałam siebie, przestraszoną, ale jednocześnie szczęśliwą, jak nigdy dotąd. Zrozumiałam, jak powinnam postąpić.
-German, nie gniewałam się na ciebie długo. Największe pretensje miałam do samej siebie, dlatego wciąż...Nie mogłam zabić w sobie tego uczucia nawet podczas twojej nieobecności. Chciałam tylko być kochana.
-Kocham Cię i nie pozwolę, aby coś znów stanęło między nami. Angie, kocham Cię...
Szeptał, sunąc palcem po moim policzku i podbródku. Uniosłam kąciki ust, a kiedy ukochany odpowiedział mi tym samym, mogłam bez wahania zarzucić ręce na jego barki. Dłuższą chwilę gładziłam jego umięśnione ramiona. German jeszcze zmniejszył odległość dzielącą nas dwoje i ułożył delikatnie dłonie na zwężeniu mojej talii. Zniszczył tym samym wspomnienie o Fernandezie i Mateo, zapomniałam o wszystkich przykrościach, jakie ostatniego czasu mnie spotkały.
Nasze wargi połączyły się. Mężczyzna całował mnie namiętnie, lecz wolno, jakby dawał mi możliwość wycofania się. Nie chciałam jej. Im mocniej mnie obejmował, tym piękniejsza się czułam. Zrozumiałam, że nie potrafię żyć bez jego miłości. Pragnęłam czuć jej owoce codziennie, w każdej minucie swojego życia. Kiedy tkwiliśmy w swoich ramionach, miałam nadzieję, że to nigdy się nie skończy.
______________________________________________________________________
Dziewiętnastka dokończona.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba, mimo znikomej zwięzłości tekstu.
Proszę o szczere komentarze.
Besitos!
Ruda