Na miejsce spotkania Ines ustaliła kawiarenkę przy studio. Miałam tam zobaczyć długonogą brunetkę i tak też było. Spoczywała na skórzanych, bordowych fotelach w stylu lat 60., ubrana w elegancki, nietwarzowy komplet z gigantycznymi guzikami przy żakiecie. W razie niebezpieczeństwa, jakie bez wątpienia mi groziło, ekipa ze studia zajęła miejsca obok naprzeciwległej ściany.
Zbliżyłam się do dziennikarki. Zapowiadała się na zimną osobę. Nie wyciągnęła żadnego notesu lub dyktafonu, więc pomyślałam, że jest perfekcjonistką, ale ceni swój intelekt. Po przeciwnej stronie stolika, zamiast kawy, stał kieliszek z winem. Odmówiłam sobie przyjemności skosztowania, a żeby zapomnieć o tym, pospiesznie przywitałam się z nieznajomą.
-Dzień dobry. Nazywam się Catrina Velazquez i reprezentuję magazyn Revista Musica Argentina -przybrała profesjonalny ton.
-Witam, Angeles Sa...
-Wiem- przerwała mi z lekko drwiącym uśmieszkiem i nałożyła na nos okulary z grubymi oprawkami. Wyglądała o wiele poważniej.
Kiedy usiadłyśmy na miękkiej skórze, wciąż panowała głucha cisza. Przed wyjściem z domu myślałam, że jakoś to będzie, zawsze musi być ten pierwszy raz i inne takie banały. Teraz mogłam śmiało stwierdzić, iż jestem w sytuacji beznadziejnej. Dziennikarka w perfekcyjnie dopasowanym żakiecie, spod którego nie śmiał sie wysunąć nawet skrawek kołnierzyka, patrzyła na mnie uważnie.
-Jak pani wie, planuję przeprowadzić z panią wywiad do gazety, a że zdaję sobie sprawę z tego, że to pani pierwszy raz, postanawiam być łagodna.
-"Zbytek łaski, doprawdy"- pomyślałam opryskliwie, lecz zdobyłam się jedynie na skinienie głową na znak zgody i startu.
-Zacznijmy może od początku- Velazquez rzuciła na mnie okiem- Co popchnęło panią do udziału w konkursie tak prestiżowym? Czy była to chciwość, a może raczej rządza przygód?
Gdybym chciała odpowiedzieć prawdziwie i ładnie językowo, zastanawiałabym się godzinami. Ale nie było tyle czasu. Przegładziłam swój sweterek o żywym, kanarkowym odcieniu żółci oraz czarne leginsy i westchnąwszy, powiedziałam to, co ślina na język przyniosła.
-Kiedy zgłaszałam się do konkursu nie myślałam ani o pieniądzach, ano i "przygodzie", jak to pani ujęła. Zaintrygowała mnie sama idea przedsięwzięcia, a nie dodatki w formie nagród pieniężnych i prestiżu. W gruncie rzeczy to ogromna ilość pracy i duży wysiłek. Whitney Houston zawsze była dla mnie inspiracją, swego rodzaju muzycznym mentorem i mam nadzieję, że będzie tak nadal.
Pierwsze pytanie i odpowiedź miałam za sobą. Pełna energii z niecierpliwością czekałam na więcej. Chwyciłam za kieliszek stojący obok. Nawet nie zarejestrowałam, kiedy przełknęłam pierwszy łyk wytrawnego wina.
-Co pani planuje po zakończeniu konkursu?
-Jeśli mam być szczera, to nie liczę na nic więcej. Rynek muzyczny jest przepełniony gwiazdkami różnego formatu, więc trzeba mieć niezłego farta, aby się tam przebić.
Następne pytanie bardzo mnie zdziwiło.
-Wysławia się pani dość profesjonalnie i pewnie. Czy można zapytać o pani wyższe wykształcenie?- w oczekiwaniu na odpowiedź oparła twarz o dłonie i uśmiechnęła sie lekko, co było dla mnie sporym zaskoczeniem.
-Po profilu artystycznym w liceum w Rosario ukończyłam Akademię Muzyczną w Madrycie.
Nie chętnie o tym mówiłam. Zdawałam sobie sprawę z tego, że Akademia w Madrycie szkoliła jednych z najlepszych instrumentalistów na świecie, a nie zwykłe nauczycielki śpiewu, które udają, że robią karierę. Uznałam to za zbyt duży kontrast.
-Pani siostrą jest...była- poprawiła się pośpiesznie- Maria Saramego. Zgadza się?- kiwnęłam twierdząco głową- Jak to jest żyć w cieniu starszej siostry?
-Proszę?- autentycznie się zdziwiłam- Nigdy nie czułam, żebym żyła w jej cieniu. Była między nami różnica sześciu lat, zbyt duża, by się porównywać lub rewalizować. Kiedy ona jeździła na światowe tournee, ja musiałam jeszcze siedzieć z nosem w książkach, byłam głupiutką nastolatką. Zawsze okazywała sie dojrzalsza i zdolniejsza z racji wieku.
-Teraz krytycy muzyczni twierdzą, iż pierwsza Saramego to nic w porównaniu do drugiej. Jak to pani skomentuje?- widocznie mnie podpuszczała, a ja nie zamierzałam dać za wygraną.
-To tylko ich zdanie.
Zapanowała głucha cisza. Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co palnęłam, bez dłuższego zastanowienia wzięłam do reki kieliszek i opróżniłam go do dna.
-W granicach rozsądku zapytam o życie prywatne. Jak wygląda pani sytuacja?
-Nie mam partnera, a tym bardziej dzieci. Utrzymuję bliskie kontakty z mamą, szwagrem i siostrzenicą- grunt to umieć koloryzować- Chyba nie muszę zaznaczać, że tworzyłam już związki, zważywszy na to, że pani zapewne zna moją datę urodzenia.
-Znam, znam- Cristina uśmiechnęła się szerzej. Zawtórowałam jej.
Pani Velazquez oczekiwała jeszcze opowieści o przygotowaniach do koncertu w Rio de Janeiro, więc wspomniałam o sporej dawce śmiechu i zabawy, ale także ciężkiej i czasochłonnej pracy. Dziennikarka wydawała się tym usatysfakcjonowana i oficjalnie zakończyła spotkanie. Wstałyśmy w jednym momencie i po krótkim pożegnaniu rozstałyśmy się z uśmiechami na twarzach.
Ekipa również uznała wywiad za udany, a Ines postanowiła go uczcić kolejnymi zakupami.
Kiedy po kwadransie jazdy dotarłyśmy pod budynek galerii handlowej, opuścił mnie pewnego rodzaju lęk, czułam swobodę. Przecisnęłam się przez tłum ludzi do schodów ruchomych. Podczas gdy wspaniały mechanizm piął nas ku górze, postanowiłam zacząć rozmowę.
-Co kupujemy? Moja szafa i tak jest pełna, nie narzekam.
-Z takim podejściem na pewno nic- stwierdziła Ines i zgarnęła mnie do pierwszego lepszego sklepu.
Widziałam, jak inni konsumenci mierzą mnie wzrokiem. Po dziesięciu minutach tej zabawy już przestało mi być do śmiechu. Nawet kiedy Ines znosiła kolejne części garderoby do przymierzalni, na mnie gapił się jakiś starszy pan. Schowałam się za kotarę i rozpoczęłam nieudolny pokaz mody.
Zostałam poinformowana, iż musimy dokupić kilka rzeczy do kostiumu na koncert. Równie dobrze mogłabym poszperać w swoich starych zbiorach, ale rudowłosa pani dyrektor uparła się na wydawanie pieniędzy. Jeśli mam być szczera, to opłaciło się. Dzięki kilku torbom wypchanymi ubraniami i dodatkami po brzegi poprawił mi się humor bardziej niż przypuszczałam. Zwieńczeniem udanego babskiego popołudnia były lody śmietankowe z polewą malinową.
-Ines, wprowadzisz mnie w zakupoholizm i nadmierny konsumpcjonizm.
Przyjaciółka zaśmiała się, ponieważ mój "żart" wydawał się jej przesadzony. Może i miała rację, ale te zakupy pociągnęły za sobą coś jeszcze. Teraz nie pozostawało mi nic innego, jak wypróbować nowy kostium w choreografii, a to z kolei kierowało mnie do studia.
Spędzałam tam trzy kolejne wieczory aż do późnej nocy. Wydawałam się nie mieć życia poza tym miejscem i jego sprawami. Każdy aspekt mojej egzystencji zaczynał wiązać się z ekipą, koncertem i płytą, która zostanie wydana przy odrobinie szczęścia. Mimo miłej atmosfery w studio nagraniowym, brakowało mi Studia On Beat. Moich współpracowników, uczniów, a zwłaszcza Violetty. Kontakt z nią urwał się wraz z kłótnią z Germanem. Na następny dzień nie miałam szans dodzwonić się do siostrzenicy, a cała rodzina Castillo bez pożegnania wyjechała do Madrytu. Jeszcze jakiś czas temu bez wahania pojechałabym za nimi, ale teraz bardziej liczyło się dla mnie życie prywatne, ten najintymniejszy jego aspekt- partner. Beznadziejny romans z Mateo dalej trwał, nie potrafiłam się od tego uwolnić. Po wielu nocach spędzonych razem i nagłych, bezuczuciowych rozstaniach uodporniłam się na przywiązywanie do mężczyzn. Mateo był po prostu zabawką. Ja też nią się czułam.
Tak mijał cenny czas. Romansowanie, tęsknota i oczywiście niekończący się śpiew. Tylko on trzymał mnie przy życiu. Dzięki niemu robiłam coś, co się ludziom podobało, mogłam pokazać siebie. W ciągu następnego tygodnia dokończyłam kompozycję Hurt, nagrałam ją i załatwiłam duet, który mógł uczynić mnie gwiazdą, jak twierdził Paulo, przynajmniej w Ameryce Południowej. Z Alejandrem Fernandezem planowałam zaśpiewać Hoy tengo ganas de ti oryginalnego wykonania Miguela Gallardo. Próby do Rio de Janeiro nadal trwały.
20 lipca, prawie miesiąc po krajowym etapie konkursu "Remembering Whitney" i dzień przed występem w Rio de Janeiro, stolicy Brazylii. Późnym wieczorem cała ekipa, czyli Ines, Paulo, Simón, Mateo, Javier i kilku tancerzy wraz ze mną wynajęli prywatny samolot i ruszyliśmy w trasę. Środek transportu podzielono na dwie części: w jednej przebywałam z przyjaciółką, dźwiękowcami i akompaniatorem, natomiast w drugiej siedzieli Javier z innymi. Chłopcy grali w karty, żeńska część towarzystwa wolała przeglądanie kolorowych czasopism. Mateo spoglądał na mnie regularnie co jakiś czas, jednak nie zaszczycił mnie rozmową przez całą drogę. Usilnie próbowałam okazywać szczęście z podróży, ale nie byłam w tym przekonująca, więc pod koniec lotu włożyłam słuchawki do uszu i po raz ostatni przed ostatecznym koncertem wysłuchałam oryginału I'm your baby tonight.
Ku mojemu zaskoczeniu, ale także zadowoleniu małe lotnisko było puste. Mężczyzna z obsługi pomógł nam jedynie wnieść bagaże do taksówek. Te podwiozły nas wprost pod hotel, w którym przebywali wszyscy uczestnicy konkursu. Na drzwiach pokoju numer 102 widniało moje imię, nazwisko oraz reprezentowany kraj. Na korytarzu panowała grobowa cisza. Z zakłopotaniem rozejrzałam się wokół. Tabliczki z nazwiskami i państwami widniały na każdym wejściu do pokoju hotelowego.
W rzeczywistości okazały się one małymi apartamentami. Ciemnofioletowe ściany tworzyły kontrast z jasnymi zasłonami i meblami. Łóżko wyglądało na dwuosobowe, na przeciwko stały dwa fotele i kredens. Samotnie wpakowałam do niego swoje rzeczy, a kostium na występ powiesiłam na haczyku przy obrazie martwej natury nad jednym z siedzisk. Stąpając po miękkim dywanie, dotarłam do nieskazitelnie czystej kuchni z malutkim stoliczkiem i dwoma krzesłami po środku. Łazienka wyłożona kremowymi i czarnymi płytkami wyglądała bardzo elegancko, co mnie jedynie przytłaczało. Obok dwóch bliźniaczych umywalek rozłożyłam swoją kosmetyczkę. Stwierdziłam, że to byłoby na tyle mojego goszczenia się i rozpakowywania. Mniej potrzebne rzeczy zostawiłam w walizce przy łóżku, ponieważ zamierzałam szybko stamtąd uciekać.
Była dziewiąta rano, a ja otrzymałam wiadomość o wyjeździe w celu zobaczenia sceny i próby dźwięku. Odłożyłam książkę i narzuciłam na siebie sweter, gdyż widziałam jak wiał wiatr. W niezbyt starannym stroju, na temat czego nikt nic nie mówił, minęłam próg hotelu i dołączyłam do Ines w zgrabnej taksówce.
Chwilę później dotarłyśmy do celu. Scena na świeżym powietrzu, niewiarygodnie blisko plaży została już dawno zatłoczona przez ekipy z Ameryki Południowej. Nie byłam podobna do żadnej z uczestniczek. Nawet w połowie nie nałożyłam na siebie tyle makijażu co one, a mój sweter wyglądał żałośnie przy ich sukienkach. Kiedy zawiał mocniej wiatr, ucieszyłam się ze swojej oryginalności.
Chłopcy rozmawiali właśnie z jakimś snobem w garniturze, więc postanowiłyśmy z Ines im nie przeszkadzać. Po chwili beztroska rozmowa została przerwana. Właśnie teraz miałam swój czas na próbę. Stanęłam na środku estrady i zamarłam. Miejsca dla widzów rozciągały się na piasku, a za nimi falował Ocean Atlantycki. Wzburzone fale uderzały o brzeg, bryza wiała prosto w moją twarz. Z rozmarzenia o domu na kalifornijskim wybrzeżu wybudził mnie pisk mikrofonu. Tancerze ustawili się na miejsca i wydobyłam z siebie głos.
From the moment I saw you,
I went outta my mind,
Though I never believed in, love at first sight.
But you got a magic
That I just can't explain.
Well you got a, you got a way that you make me feel
I can do, I can do anything for you baby!
I'll be down for you baby.
Lay all my cards out tonight.
Just call on me baby!
I'll be there in a hurry.
It's your move, so baby,
Baby, decide!
I'm givin' you everything.
I'm your baby tonight.
You've given me ecstasy,
You are my fantasy,
I'm your baby tonight.
-Wystarczy!- krzyknął nieznajomy w sztywnym garniturze- Jeszcze inni czekają.
Nie miałam siły do kłótni, więc zwyczajnie zeszłam, odłożywszy mikrofon na jeden z głośników. Reszta ekipy również nie podnosiła głosu. A uwierzcie, było o co. Nie pozwolono mi być na scenie więcej niż pięć minut, podczas gdy inni powtarzali kilka razy. Piosenka, którą wykonywałam wymagała przećwiczenia kroków i zgrania chórków, ale nikogo to nie obchodziło. Zaśpiewałam kawałek i brzmiało dobrze, dlatego nie awanturowałam się. Postanowiłam wieczorem dać z siebie wszystko i nie patrzeć na tych kretynów.
Ines próbowała mi dogodzić i przynosiła różnego rodzaju maseczki, miękkie poduszki i tym podobne, zupełnie niepotrzebne rzeczy. Mnie wystarczyły dresy, ciepły koc, kubek gorącej herbaty i jeden z ulubionych filmów pod tytułem "Kwiat pustyni". Wypłakałam wszystkie smutki, pochłaniając pudełko lodów czekoladowo-kokosowych. Wolałam zostać sama, co zdziwiło moich przyjaciół, ale wiem, że postąpiłam słusznie. Film dobiegał końca, łzy płynęły strugami z moich oczu, a cały idealny nastrój zepsuł dźwięk telefonu komórkowego.
Nie spodziewałam się, że dostanę jakikolwiek sms od Violetty. Zdziwiłam się, jak w ogóle udało jej się mieć w rękach komórkę, skoro było pewne, że German dawno ją skomfiskował. Nastolatka na wakacjach na drugim końcu świata pozostała bez łączności z kimkolwiek. Śmiem twierdzić, że najbardziej ojcu Violi, temu potworowi, chodziło o braku kontaktu ze mną.
"Angie, życzę Ci powodzenia, wiem, że sobie poradzisz. Trzymam kciuki i obiecuję obejrzeć Twój występ. Kocham Cię i tęsknię!
Vilu"
Ta krótka treść wiadomości sms sprawiła, że zapłakałam jeszcze głośniej, tym razem ze szczęścia. Prędko odpisałam, dziękując Bogu, że jednak German ma resztki rozumu i albo dobrowolnie dał córce telefon, albo jest za mało spostrzegawczy, by zauważyć jego brak. Przez następną godzinę siedziałam zamknięta na klucz w swoim apartamencie w Rio. Myślałam tylko o tym, co u mojej siostrzenicy i czy w najbliższym czasie ją zobaczę...
Dwudziesta wybiła. Uczestnicy już za kulisami wpadli w przedkoncertową gorączkę. Oddychałam spokojnie i miarowo, licząc wdechy i wydechy. Wiatr uspokoił się i moje ramiona otulała cieplejsza bryza znad oceanu. Polecono mi wypicie kieliszka wina, co zrobiłam bez wahania. Ines dokonała lekkich poprawek stroju. Pozostawało nam jedynie czekać na swoją kolej.
Nieustanne zapewnianie mnie, że "wszystko będzie dobrze" i "dam radę" wprowadzało tylko jeszcze bardziej nerwową atmosferę. Wszystkie frustracje wyraziłam krzykiem, poustawiałam ekipę koło siebie, nie mieli nic do gadania.
Muszę przyznać, że kostium był naprawdę wygodny. On, scenografia oraz choreografia inspirowane były teledyskiem I'm your baby tonight, co oznaczało modę początku lat 90. XX wieku. Miałam na sobie dżinsy z przetarciami, do których z nieznanych powodów mam sentyment. Może nie są kobiece, nie podkreślają krągłości, ale zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Do nich idealnie pasowały botki z kilkoma paskami u boków. Pod skórzaną kurtką krył się top ze złotymi cekinami i porządnym wycięciem na plecach. Żeby był lepiej widoczny upięłam włosy w luźny, niby niedbały kok. Makijaż okazał się oczywiście mocniejszy niż zwykle, ale w granicach rozsądku i dobrego smaku.
Kiedy zakończyłam przygotowania kostiumu, wszyscy zgadli, śpiewania jakiej piosenki się podjęłam. Poczęłam wsłuchiwać się w My name is not Susan, które pochodzi z tego samego albumu, co mój utwór. Wrażenie, że upadnę, skręcę sobie kostkę i przyprawię groźne jury o ból brzucha ze śmiechu nie opuszczało mnie ani na krok, ale myśl o dotarciu do mety, o tak krótkim dystansie do pokonania i radości przyjaciół pchała mnie naprzód. Presja z pewnością była, lecz przypomniałam sobie słowa mojej nauczycielki hiszpańskiego z liceum: "Stres powinien być budujący". Odetchnęłam i z lekkością wysłuchałam moje nazwisko.
Poczułam delikatne pchnięcie, gdy odwróciłam się, ujrzałam wesołą rudowłosą kobietę. Uśmiech Ines mówił: "Wierzę w ciebie, kochanie. Jesteś wspaniała, ale lepiej już idź!". Odwzajemniłam uśmiech i wykonałam kilka kroków. Znalazłam się na estradzie w świetle reflektorów i księżyca w pełni. Widownia skierowała swój wzrok z prowadzącego i jury wprost na mnie. To napełniło mnie szczęściem. Pomachałam do grupki czarnoskórych nastolatków w eleganckich strojach, ale z prawdziwymi uśmiechami na twarzach, po czym odwróciłam się, aby wszystko mogło się zacząć.
Mój głos wyróżniał się na tle ostrego beatu. Wraz z przejściem do refrenu i bawienia się w gwiazdę klubowego wieczoru z lat 30. mogłam się rozluźnić, wiedziałam, że dalej jakoś pójdzie. Śpiewając drugą zwrotkę do statystów przy plastikowym stoliku, położyłam wszystko na jedną kartę. Otaczały mnie migające światła i projekcje tańczących, nienaturalnie szczupłych mężczyzn. Kolejne wersy równały się ze śmiesznym krokiem choreografii, który uwielbiałam wykonywać. Potem schowałam się za parawan na środku sceny, by wyjść przed mikrofon na statywie jako wokalistka girlsbandu z szalem na szyi i odsłoniętymi ramionami. Orkiestra dalej grała, a ja jako zwykła dziewczyna tańczyłam z dwójką młodych tancerzy. Wyciąganie wysokich tonów w następnych partiach nie sprawiało mi problemu. Prawie zapomniałam o obecności jury i ich krytyce.
Nagle scenografia zmieniła się w ciemne kolory i przełamujące je światła. Otoczyły mnie imitacje luster. Z poważniejszą miną i specyfiznymi ruchami nóg odśpiewałam:
Looks like I'm fatal, it's all on the table
And baby you hold the cards,
You got the magic and I've got to have it.
I don't want the pieces
I want every single part.
I'll be your angel, I'm ready and able.
Whatever you want is fine.
Whenever you're ready, just call on your lady
And I'll be your baby tonight!
Schowałam się za dekoracje, teraz to Mateo miał swoją chwilę. Określał tą solówkę "zabójczą" i taka była. Sama próbowałam się jej nauczyć, ale tempo okazało się zawrotne. Palce Matea jednak wygrały każdy dźwięk bezbłędnie i mogłam znów wrócić na sam środek. To była już swobodna końcówka z chórkiem, po której rozległy entuzjastyczne brawa.
Energia miejsca przeszyła mnie całkowicie. Gdy zobaczyłam kiwające głowy jury oraz dalej klaszczących widzów, podniósł mi się poziom endorfin we krwi. To właśnie tak działa ten biznes i emocjonujące koncerty. Po chwili ukłonów schowałam się za kulisy. Tam każdy z przyjaciół mnie uściskał. Wciąż nie mogąc uwierzyć w to, że przeżyłam i wyszłam z tego bez szwanku, zajęłam miejsce na ogromnej sofie obok Ines. Aby trochę się ochłodzić zdjęłam skórzaną kurtkę i napiłam się wody podanej przez obsługę. W tamtej chwili wszystko sprowadziło się do patrzenia na ekran plazmy z oczekiwaniem na koniec i ostateczny wynik.
_________________________________________
Osiemnastka odhaczona. :D
Przepraszam za ewentualne błędy, tzn. literówki.
Chciałabym znać Waszą opinię, więc piszcie jak najwięcej.
Jak Angie odnajduje się w "wielkim świecie"?
Czekam i całuję,
Ruda