poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział 16

-Gdzie jest mój sweter?! Angie!- rozbrzmiał głos kochanej współlokatorki.
Poderwałam się z kanapy w zadziwiająco szybkim tempie. Z natury czasami wolałam zostać w dresach pod kocem, oglądając telewizję, ale tego dnia nie mogłam sobie na to pozwolić. Pomyślałam o poświęceniu, jakie niesie za sobą moja nowa "praca" (jeszcze bez żadnego zysku w postaci banknotów) i mina momentalnie mi zrzedła.
-Gdzie jest, do cholery, mój sweter?!- Ines kontynuowała bycie na skraju załamania nerwowego, a ja powędrowałam do łazienki.
Tam doznałam olśnienia. Za nic w świecie nie mogłam wystąpić tego wieczoru w Teatro Colón. Obecność przyjaciół i złość matki to jedno. Teraz bardziej chodziło mi o siebie i mój układ nerwowy. Czułam, jakbym miała za chwilę wybuchnąć. Jeszcze nie zobaczyłam widowni, nie zaczęłam śpiewać, nawet nie stanęłam za kulisami, a już dopadła mnie ogromna trema. Ścisk w moim żołądku był nie do zniesienia i jedynym sensownym wyjściem okazało się zwymiotowanie do muszli klozetowej. 
Słyszałam krzyki ognistowłosej za ścianą, co tylko potęgowało moje nerwy. Znów nastała pora na wymiotowanie, po czym nie mogłam utrzymać pionowej pozycji przez dobre dziesięć minut. Nie byłam w stanie nic ze sobą zrobić. Powoli wizja mnie na scenie stawała się fatamorganą.
-Ines, przestań wrzeszczeć!- znalazłam w sobie trochę siły na zdanie zakończone wykrzyknikiem. 
-To znajdź mój sweter!- odkrzyknęła, gdy ja opierałam się o zimną ścianę. Ciągle słyszałam, jak kobieta przerzuca tony ubrań w mojej sypialni.
-Nie mam zielonego pojęcia, gdzie on jest. Weź inny!
Jakimś cudem doszłam do drzwi. Nacisnęłam klamkę i natychmiast moje oczy zmasakrowały promienie słońca. Przeklęłam pod nosem.
-Nie mogę! Ten przynosi mi szczęście.
Spojrzałam z politowaniem na przyjaciółkę pochyloną nad komodą i burknęłam:
-Nie pieprz głupot.
Odwróciłam się z zamiarem zjedzenia czegoś słodkiego, co w moim stanie było oczywiste. Hormony szalały, tego nie mogłam nie powiedzieć. Klęłam pod nosem na każdym kroku, nie odzywałam się do Ines, postanowiłam nie oddzwaniać na wczorajsze telefony Violi i...Germana...
Zegar wskazywał jedenastą, a ja dalej leżałam w pidżamie, pogryzając kanapkę z dżemem truskawkowym.
-Trzeba się ubierać.
-Trzeba.
-To co ty jeszcze robisz na tej kanapie?
-Jem, do cholery!
Nagle stałam się bardzo przejęta, rozdrażniona. Miesiączka plus stres nie wróżą nic dobrego. Zapamiętam.
-Okej, Angie- Ines opadła na fotel obok. Chwyciła moją chłodną dłoń i wtedy przypomniałam sobie o obietnicy, jaką jej złożyłam. Trudno by mi było pogodzić się z faktem, że chociaż mogłam jej pomóc, nie zrobiłam tego.- Wiem, że się denerwujesz. Ja też.
-Dlatego chcesz swój sweter?
-Ej, nie przerywaj!- prawdą jest, że dwie kobiety w domu mają miesiączkę w podobnym czasie. Reagowałyśmy na stres uderzająco podobnie.- Nie bądź tchórzem! Dobrze wiesz, że śpiewasz, jak nikt inny, że jesteś silną, niesamowicie utalentowaną kobietą. Nie pozwól, żebyś straciła taką szansę! Jeśli od początku tego nie chciałaś, to po co się w to pakowałaś?!
-Też się zastanawiam.- wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Chyba przesadziłam. Mój kochany rudzielec nie mógł wydobyć z siebie ani jednego słowa. Patrzył na mnie ze szklankami w oczach, co rozdziarało mi serce. Zaczęłam szybko przerzucać w głowie myśli i wyobrażenia, że zawiodę nie tylko Ines, ale także wytwórnię. Muszę przyznać, że to plus urocze zdenerwowanie Germana po występie zmotywowało mnie do działania. Odniosło większy sukces niż kofeina.
-Przepraszam. Ja...Nie chciałam nic takiego powiedzieć...
-Okej, nie przejmuj się. To wszystko zależy od ciebie. Jeżeli nie chcesz tego robić, to cię nie zmuszę.
Ines odwróciła się. Czułam, jakbym wraz z pozwoleniem jej odejść, straciła jedyną szansę na wytłumaczenie się. Pośpiesznie i nie zbyt delikatnie chwyciłam przyjaciółkę za ramię.
-Ale ja chcę! Śpiewanie mnie uszczęśliwia, wiem, że będę to robić przez całe życie, a jeżeli mam szansę ucieszyć tym ludzi, wykorzystam ją. A już na pewno cię nie zawiodę.
Chwila ciszy trwała. Próbowałam uśmiechnąć się zachęcająco. Ines była bliska płaczu, tym razem nie z rozpaczy, lecz ze szczęścia. Co sekundę odsłaniała kolejne białe zęby, aż w końcu uśmiechała się do mnie szczerze i zupełnie radośnie. Wymawiając moje imię z uczuciem, rzuciła mi się na szyję.
-Też cię kocham- wyznałam, przytuliwszy ją do siebie.
Wtedy Ines odkleiła się, przetarła policzki. Po wyrazie jej kolorowych oczu stwierdziłam, że sytuacja wróciła do normy. Jednak nasza pierwsza kulturalna rozmowa musiała zacząć się od podjęcia delikatnego tematu.
-Wczoraj German dzwonił na twoją komórkę z dziesięć razy. Kiedy przyszłam, odebrałam, a on kazał przekazać, że Violetta będzie czekać na ciebie około osiemnastej u nich w domu i razem pojedziecie na koncert. Ma świetny, matowy głos przez telefon.
-Cholera jasna!- tylko na tyle było mnie stać.
Przeczesałam włosy palcami i przetarłam twarz. Że też musiałam wpakować się w taką dziwną sytuację! Nie mogłam dalej uciekać, brutalnie zmuszono mnie, bym stawiła czoło problemom.
-Idziemy się ubrać- zarządziłam, wstając. Poklepałam po kolanie koleżankę, która wstała z uśmiechem, ale także zdziwieniem w oczach.- Nie możemy tak się lenić.
Poszłyśmy do mojej sypialni. Pobojowisko po poszukiwaniach szczęśliwego swetra został, co tylko ułatwiło nam zadanie przygotowania naszej dwójce strojów. 
Nieułożone rude kosmyki nachodziły ich właścicielce na czoło. Jasna cera wyglądała szlachetnie w jasnym świetle południa, bystro patrzące oczy błyszczały się. Gdyby nie grymas ust uznałabym, że jest radosna. Raczej nie smuciła się z powodu ubrań na przesłuchanie, więc temat wydawał mi się jeszcze bardziej intrygujący. Nagle kobieta zaczęła wyrzucać z siebie emocje. 
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie to ciężkie. Patrzeć na swoją najlepszą i jedyną przyjaciółkę, na osobę, która właśnie wykonuje ważny krok w swoim życiu i zabiera cię ze sobą tam, gdzie się znajdzie, ale tylko jako towarzysza. Jej życie wydaje się idealne. Kariera, za którą idą pieniądze, radość, przygoda, mężczyzna, który za nią szaleje dzwoni kilkanaście razy na dzień. Ta kobieta ma urodę, talent i niesamowite usposobienie, dzięki czemu porwie tłumy. A ja? A mi, jako jej menedżerce bez życia poza firmą, pozostanie patrzeć na to z daleka i cieszyć się jej szczęściem.
Mówiła spokojnym, nieco stłumionym głosem, jakby wolała szeptać. Musiała się komuś wygadać i wybrała mnie. Cieszył mnie ten fakt, bo chyba wiedziałam, jak jej pomóc.
-Ale nic nie mów. Trzeba się pogodzić z losem, prawda?
Wstała, zostawiwszy mnie samą na łóżku wśród rozrzuconych ubrań. Szybko myślałam nad tym, co powiedzieć.
-Wcale nie- zaprzeczyłam wszystkiemu co wcześniej mówiła Ines- Jesteś piękna, masz dar rozbawiania ludzi, jesteś bystra. To ty sprawiasz, że się nie załamuję. Dla mnie zawsze będziesz wyjątkowa.
Dotknęłam palcami jej loków o ognistym kolorze, na co Ines lekko się uśmiechnęła. Wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
-Well, sometimes I go out by myself and I look across the water- zanuciłam prosto do ucha przyjaciółki- And I think of all the things what you're doing and in my head I paint a picture.
-'Cause since I've come on home, well, my body's been a mess- moja towarzyszka z chęcią się dołączyła- And I miss your ginger hair- bawiła się swoimi kosmykami- And the way you like to dress.
Powoli Ines zaczynała nabierać luzu, stawała się tą moją ulubioną wyzwoloną kobietą, która zachowywała się, jak wieczna studentka. Podczas śpiewania uśmiech nie schodził jej z twarzy. To napełniało mnie energią. Czułam, że śpiewam nie dlatego, że to przynosi pieniądze, ale dlatego, że to kocham. Łączę się wtedy z kochanymi ludźmi, jestem potrzebna i doceniana, sprawiam również, że ktoś inny może choć na chwilę odpłynąć i się uśmiechnąć. Tak, jak w tamtym momencie Ines.
-Więc jak? Już jesteśmy normalne?- wyparowałam bez zastanowienia.
-A kiedyś nie byłyśmy?
Cóż za niewinne pytanie, a w tej niewinności takie prawdziwe i dobitne. Dowcipne, tego nie mogę nie powiedzieć. Nie pozostało nam nic innego jak szczerze wybuchnąć śmiechem. 
Wreszcie wzięłyśmy się za coś pożytecznego- nasz, jak to się mówi, outfit.
Z ogromnej sterty ubrań wybrałam instynktownie białą koszulę i ciemne dżinsy. Ines popatrzyła na mnie, jak na idiotkę, zrozumiałam, że przesadziłam. Powinnam się bardziej postarać. Przyjaciółka okazała swoje dobre chęci poprzez próbę wciśnięcia mnie w obcisłą, krwistoczerwoną sukienkę mini. Dała za wygraną, gdy zaczęłam się wiercić, bo zamek mnie uwierał w plecy. Wybór był dość duży, ponieważ od kilku dni przestałyśmy zwracać uwagę na to, czy na przykład bluzka, którą mamy na sobie jest moja czy współlokatorki. Traktowałyśmy się jak siostry. Nasze szczęście polegało na tym, że miałyśmy ten sam rozmiar i nadzwyczaj podobne upodobania. Po przymierzeniu jeszcze kilku sukienek, opadłam z sił.
-Może rzeczywiście poprzestaniemy na tych dżinsach, co?- zapytałam, wiedząc, że ją to rozzłości.
-Najpierw będziesz musiała mnie zabić- otrzymałam oryginalną odpowiedź.
Wróciłyśmy do poszukiwań, a opłacało się, gdyż chwilę później miałam na sobie sukienkę idealną. Luźna, niekrępująca ruchów miniówka z falbankami. Według Ines ciemny odcień granatowego podkreślał zieleń, jaką można było czasami odnaleźć w moich tęczówkach, dodawał jej jednak trochę brązu. Wzór, który przypominał mi muszle urozmaicał strój. Czułam się w nim bardzo komfortowo, a kiedy okazało się, że pasują do niego moje ulubione koturny, byłam przeszczęśliwa. Lekko zaznaczyłam oczy, usta pociągnęłam szminką w kolorze fuksji, włosy zostawiłam zupełnie luźno. Dodatki wydawały mi się rzeczą zbędną, ale Ines bardzo nalegała na cieniutką, złotą bransoletkę. Potem chwyciła za granatowy lakier do paznokci. Przeraziłam się. Moja stylistka jednak potrafi człowieka przekonać i pięć minut później miałam już ciemne paznokcie.
-Wiesz, że ja bym postąpiła inaczej- odezwała się ni stąd ni zowąd- To nie fair.
-Ale co?- zapytałam pomiędzy podmuchami w stronę mojej lewej dłoni.
-Nie udawaj.- rzuciła mi ten swój tajemniczy, prześmiewczy uśmieszek, którego nauczyłam się bać.- Nie poszłaś do niego.
Domyślałam się o czym mowa, ale wolałam pozbyć się tej myśli. Tak, nie odwiedziłam Germana. Tak, zupełnie olałam jego "miłosny" liścik. I tak, wcale nie zamierzałam tego zmieniać. Przedstawiłam swoje racje pani psycholog.
-Ale ty go kochasz!
-Kto ci tak powiedział?- nie raczyłam obdarzyć przyjaciółki spojrzeniem, gdy pakowałam torebkę z niespotkanym dotąd u mnie zaangażowaniem. 
-Twoja mina, kiedy wspominam jego imię.
-A mogę cię o coś prosić? Przystopuj ze sprawą moją i Germana. Chcę o nim zapomnieć. Pojawił się inny facet w moim życiu i teraz wolałabym cieszyć się tym i śpiewaniem, a nie rozpamiętywać tego bałwana, okej?
Powiedziałam to całkiem spokojnie, lecz ostro i zdecydowanie. Do Ines cały przekaz chyba dotarł, bo wydawała się lekko przerażona, zaniepokojona. Musiałam przyznać, iż też bym była na jej miejscu. W sekundzie doprowadziłam się do normalności, po czym westchnąwszy, nałożyłam na ramiona beżowy płaszczyk. 
-Idziemy na obiad i potem do studia- zarządziłam bez sprzeciwu ze strony towarzyszki.
Chwilę później Ines była już wyszykowana, jak przystało na prawdziwą panią dyrektor. Podkreśliła swoją zgrabną figurę obcisłą sukienką z popielatego materiału o głębokim dekolcie. Następnie użyła mojej kredki do oczu oraz zebrała włosy w koka. Jeszcze tylko lazurowe czółenka i długi, czarny płaszczyk oraz wielka torebka i mogłyśmy zawitać z uśmiechem do naszej ulubionej kawiarni naprzeciwko.

Po posiłku przespacerowałyśmy się spokojnie do "Para Nuestra Estrella". Tam wszyscy byli na swoich miejscach, również ten "inny facet", o którym wcześniej wspomniałam. Spoglądał na mnie co chwilę, a ja czułam się z tym coraz bardziej niezręcznie, zwłaszcza że przed przesłuchaniem miałam pójść do Violetty, a co za tym idzie- zobaczyć jej ojca.
Ale skupmy się na tym, co działo się w studio. Na przywitanie Ines i ja zostałyśmy obdarowane zawrotną ilością komplementów. Rudowłosa szczególnie spodobała się Simonowi, ja zaś Mateo. Javier palił się do robienia zdjęć jak jeszcze nigdy wcześniej, Paulo siedział cicho i odpowiadał nam na pytania tylko wtedy, kiedy musiał. Uznaliśmy to za normalne. Dobry humor przyjaciół udzielił mi się i ćwiczenia piosenki rozpoczęłam z uśmiechem. W tamtym momencie nie skupiałam się na słowach i przekazie, ale na samym fakcie, że śpiewam i komuś sprawia to radość oprócz mnie. Gdzieś głęboko dopadały mnie myśli: jak ja zaśpiewam przed taką publicznością, przed jury i to tak trudną piosenkę. Szybko jednak się otrząsnęłam, by ściągnąć na siebie inne kłopoty...

Około osiemnastej, tak jak powiedziała Violetta, czekałam pod domem Castillo. Pozbyłam się wcześniej ekipy, żeby dziewczyna nie pytała o nowych przyjaciół, więc teoretycznie byłam bezpieczna. Już nawet nie obawiałam się o reakcję nauczycieli i uczniów Studia On Beat. Bardziej przejęłam się spotkaniem Germana niż samym występem.
-Angie, wejdź.- otworzyła mi drzwi siostrzenica.
Minęłam próg domu i machinalnie powiesiłam torebkę na haczyku obok wejścia. Szybko się opamiętałam, po czym weszłam do salonu. Podczas gdy Viola dokonywała jeszcze ostatnich przygotowań, ja rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było tak samo schludne i lśniące czystością jak zawsze, nawet ułożenie figurek na półkach nie uległo żadnym zmianom. Oparłam się o kanapę. Właśnie w tym momencie miałam zaszczyt spotkania się z moim byłym.
German nie zmianiał swojego wyrazu twarzy od paru sekund. Był trochę oburzony, zafrasowany, zamyślony. Postanowiłam, że nie będę go więcej męczyć. Podeszłam do niego tak blisko, że dzieliło nas może dwa metry. 
-Niech się pan nie obawia. Nie zostanę tu długo. Przyszłam tylko po Violę, bo idziemy wspólnie na koncert.
Spojrzał na mnie chłodno, kiwnął głową i oznajmił:
-Ja również się wybieram.
-Naprawdę...?- moje myśli były o wiele ostrzejsze. Grzecznie i krótko ujmując, byłam zakłopotana i zaskoczona- To napewno sprawi Violetcie niemałą radość.
Zapanowało milczenie. Dopiero wtedy zaczął przeszkadzać mi fakt, że Viola każe mi tak długo na siebie czekać. Po dłuższej rozłące towarzystwo Germana było wręcz nieznośne. Irytowało mnie jego milczenie, brak zainteresowania, brak przeprosin, ale zdecydowanie nie chciałam, by rozmawiał ze mną jak dawniej. To, co było już nie wróci...
-Chciałem z panią porozmawiać- ach, to moję szczęście- o nas, a konkretnie zapytać, czy pani...czy ty...dalej mnie kochasz...?
Poczułam, jak serce nagle wariuje, następnie się zatrzymuje i tak w kółko. Myśli kłębią się, język nie jest w stanie przekazać żadnej z nich. Ale czemu? Gdybym nic do niego nie czuła, to sprawa byłaby prosta. Przyznałabym się i wyszła, jak w komedii romantycznej klasy B. Czy ja naprawdę się odkochałam, jeśli patrzę w czekoladowe tęczówki mężczyzny i mam wrażenie, jakbym spadała, powoli i lekko się unosiła, a potem znów opadała?
-Taa...Nie. Nie wiem.- załamałam ręce. 
Mój szwagier miał smutny wyraz twarzy. Słyszałam, jak z nerwów i skrępowania głośno przełyka ślinę. Najgorsze było to, że złapałam się na tym samym. Nawet nie zarejestrowałam, kiedy i jak German znalazł się nagle blisko mnie. Chwycił moją dłoń, którą położył na swoim torsie. Delikatnie ujął mój podbrudek, sprawiając, że spojrzałam mu prosto w oczy. Jego ciepłe, hipnotyzujące spojrzenie przeszyło mnie. Wkrótce dotyk jego rąk w talii sprawiał mi niewymowną przyjemność. Zapatrzeni w siebie, zrobiliśmy krok w stronę ściany. Plecami mogłam już ją poczuć, gdy German połączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Początkowo opierałam się przez odwzajemnianiem, jednak kiedy mężczyzna przyciągnął mnie do siebie bliżej, ciepło podniecenia wypełniło moje wnętrze i wszelkie wątpliwości odeszły. Mój biust stykał się z klatką piersiową szwagra, a ręce oplatały jego kark. Usta mimowolnie muskały wargi ukochanego, który obejmował moje plecy coraz mocniej. Zaczynałam badać palcami guziki męskiej koszuli, jej właściciel z kolei przeniósł dłonie na moje uda. Oddawaliśmy się tej niebiańskiej przyjemności bez opamiętania. Zapomnieliśmy, jak jeszcze chwilę temu wmawialiśmy sobie brak uczucia.
-Angie, już jestem gotowa!- krzyknęła Violetta i usłyszeliśmy stukanie damskich obcasów.
Natychmiast odskoczyłam od Germana. Pośpiesznie, z poważną miną wyprostowałam w miarę możliwości kołnierzyk koszuli kochanka, starłam różową szminkę z jego warg. Sama zapięłam płaszczyk, by wygląć schludniej i porządniej oraz przeczesałam włosy palcami. Zostawiwszy Germana samego, zbliżyłam się do schodów.
Viola, niczego nie podejrzewając, wpadła mi w ramiona. Była tak podekscytowana, że jedzie na przesłuchanie do międzynarodowego konkursu, że gadała o tym przez całą drogę. German tak jak obiecał- jechał z nami. Zostałam wrednie wpakowana na przednie siedzenie obok kierowcy. Ojciec mojej siostrzenicy raz po raz spoglądał na mnie z błyskiem w okiem. Oprócz obawy, że dziewczyna odkryje prawdę pojawiła się inna- o własne życie.
-Niech pan patrzy na drogę.
Upomnienie zadziałało prawidłowo i jego adresata zjadło. Przez resztę drogi panowało milczenie. Oczywiście z wyjątkiem nieustającej paplaniny Violetty. Po kwadransie tortur ukazał się nam monumentalny budynek Teatru Colón.
Ogromne, oświetlone wejście napawało mnie strachem, tak samo jak rzeźby nad oknami. Pytania Violetta o miejsca, rozmiary sceny i repertuar uczestników to kropka nad "i" w słowie "śmierć". German z uśmiechem oznajmił, że jest bardzo zadowolony z przyjścia i towarzystwa córce i jej przyjaciołom. Nastolatka chyba chciała wyrazić swoją dezaprobatę wobec bliższej znajomości jej taty z kolegami, ale już nie zdążyła, gdyż dotarliśmy przez hall do drzwi głównej sali. Przerwałam zachwyty dwójki towarzyszy niewinnym oświadczeniem.
-Pozwolicie, że pójdę do łazienki na momencik. Wiecie, by przypudrować nosek.- starałam się nadać sytuacji nieco komizmu. Odwróciłam się w stronę znaczku z napisem 'Toalety'.
-Ale nie ucieknie nam pani?- zatrzymał mnie German.
-Ależ gdzież bym śmiała.- odpowiedziałam przewrotnie i zniknęłam za rogiem.
Gdy zobaczyłam, że szwagier i siostrzenica witają się z resztą rozpromienionych uczniów Studia, prześlizgnęłam się do przejścia, które prowadzi do garderoby. Weszłam w tłok uczestników i dotarło do mnie, że jestem bezsilna wobec tłumu. Zegar wskazywał osiemnastą czterdzieści. Rozpoczął się wyścig z czasem. Kiedy w oddali pokazała się głowa pełna ognistych, gęstych kosmyków, odezwała się we mnie wola walki. Przepychałam się łokciami w stronę celu. Ucierpiała Bogu ducha winna blondyneczka, męśniak i Murzynka o bardzo kobiecych kształtach, ale wreszcie mogłam odetchnąć.
-Gdzie ty byłaś?- naskoczył na mnie Paulo.
-Przepraszam. Sprawy rodzinne.- ledwo łapałam oddech.
Ines popatrzyła na mnie z błyskiem w oku. Stwierdziłam, iż mimo że jest moją przyjaciółką, nie musi znać wszystkich szczegółów mojego życia, więc zajście w domu Castillo na razie pozostawiłam dla siebie. Javier ciągle koło mnie chodził i poprawiał fryzurę, makijaż, falbanki od sukienki, jak gdyby za to oceniało mnie jury. Za mną słyszałam już pierwsze werble, instrumenty i powitania prowadzących. 
Czy Viola martwiła się, gdzie jestem? Nie sądzę. Gdy na moment wyjrzałam dyskretnie przez szparę między kurtynami, dziewczyna była na dobre pochłonięta beztroską rozmową z Francescą, a następnie pewnie po raz setny rozglądała się po sali. A była ona rzeczywiście piękna. Zapełnione miejsca dodawały jej specyficznego klimatu, który bardzo lubiłam podczas występów Mari. W dzieciństwie miałam niewiele okazji, by zasmakować tego od kulis, ale teraz wcale nie byłam szczęśliwa, że spełniło się moje marzenie. Czułam tremę, ogromną i wszechogarniającą mnie tremę. Tymczasem wysoki mężczyzna w garniturze w śniadej cerze zapowiedział pierwszy utwór.
Część moich konkurentów schodziła ze sceny z uśmiechem, część bladła. Musiałam przyznać, iż poziom był bardzo wysoki, jak przystało na repertuar Whitney Houston, jednej z największych div ostatniego stulecia. Zauważyłam też inną rzecz- wszyscy byli ode mnie młodsi. No bo której prawie trzydziestoletniej kobiecie chce się bawić w takie konkursy. Zwykle mają już męża, stałą pracę i dzieci, wokół których kręci się ich świat. A mój wciąż kręci się wokół muzyki i nieszczęśliwych miłości.
Lęk w czasie słuchania perfekcyjnych wykonań "I wanna dance with somebody" czy "Miracle" był niczym w porównaniu ze strachem, gdy prowadzący wieczór oświadczył, że "wysłychamy teraz 'Didn't we almost have it all' w wykonaniu Angeles Saramego". Jakimś cudem nie zwymiotowałam i wyszłam na scenę w pozycji pionowej. 
Stojąc z mikrofonem w ręku na środku pustej estrady, narażona na bezlitosną krytykę juty i publiczności oraz nienawiść najbliższych, dostrzegłam magię tej chwili. Światła świeciły mi prosto w twarz, a serce biło jak szalone, ale wiedziałam, że nie mogłabym być w innym miejscu. W rogach sal i na balkonach dostrzegłam kamery. Rozbrzmiały pierwsze delikatne dźwięki piosenki.
Remember when we held on in the rain?- zaczęłam trochę nieśmiało.
The night we almost lost it.
Once again we can take the night
Into tomorrow living on feelings,
Touching you I feel it all again.- należało przełama
ć tremę.
Wciąż czułam na sobie wzrok Pabla i Antonia. Kiedy wraz z rozpoczęciem refrenu zwróciłam się ku nim, ci patrzyli na mnie ze zdumieniem, ale także mieszającym się żalem z radością. Nie byłam w stanie rozszyfrować ich uczuć. To samo z nieopodal siedzącymi Violettą i Germanem. Refren zakończyłam mocnym akcentem.
The way you used to touch me felt so fine.- powróciłam do delikatnego dźwięku, krzyżując lekko ramiona.
You kept our hearts together down the line.
A moment in the soul can last forever
Comfort and keep us.- zamknęłam powieki, by wczu
ć się w słowa.
Help me bring the feeling back again.- otworzyłam gardło na tyle, na ile było mnie sta
ć.
Didn't we almost have it all,
When love was all we had worth giving?
The ride with you was worth the fall, my friend.- spojrzałam w stronę Germana.
Loving you makes life worth living.
Didn't we almost have it all?
The nights we held on till the morning.
You know you'll never love that way again.
Didn't we almost have it all!

Didn't we have the best of times,- śpiewałam dalej bez zastanowienia.
When love was young and new?
Couldn't we reach inside and find
Find love of me and you?

We'll never lose it again,
Because once you know what love is.
You'll never let it end!- uniosłam głowę ku górze. Dźwięk rozbrzmiał w każdym zakątku sali. Jakie było moje zdziwienie, kiedy usłyszałam żywe oklaski.
Didn't we almost have it all,- wróciłam oczami do publiki, która teraz obserwowała mnie bystrym wzrokiem.
When love was all we had worth giving?
The ride with you was worth the fall my friend.
Loving you makes life worth living.
Didn't we almost have it all,
The nights we held on till the morning?
You know you'll never love that way again. - lekko zciszyłam głos, by zbudowa
ć napięcie. 
Didn't we almost have it all!- ciągnęłam tak długo, na ile pozwalały mi zasoby powietrza.
Didn't we almost have it all...

Zakończyłam cichutko z przymkniętymi oczyma. O czym myślałam przez większość utworu? O śpiewającej na koncertach Whitney, o jej fenomenie w tamtych latach i aktualnym życiu u boku aniołów. Może ona z góry na mnie patrzy, śledzi cały ten konkurs i jest wdzięczna samemu Bogu, że pozwolił jej dokonać tak wielkich rzeczy, że podążają za nią ludzie z całego świata. 
Gdy muzyka ucichła, opuściłam ręce i zwróciłam wzrok ku niebu. Czułam ekscytację, szczęście z wyjścia z całego przedsięwzięcia bez szwanku. To, że publiczność będzie klaskać było do przewidzenia, lecz w moich najśmielszych snach nie marzyłam, by wstali. Widok ludzi bijących brawo na stojąco z uśmiechami, jakby chcieli mnie uściskać, to coś szczególnego. Wiedziałam, że będę pamiętać ten moment do końca życia. Wtedy na twarzy pojawił się szczery uśmiech. Miałam wrażenie, jakby to on jeszcze bardziej wzburzył brawa.
-Jej!- na scenę wkroczył prowadzący- Dziękujemy, Angeles. Możesz być pewna, że nam się podobało. 
Ukłoniłam się i schowałam za kurtynę. Tam zostałam gorąco powitana przez moich przyjaciół. Obściskiwana, pomyślałam, iż jest małe prawdopodobieństwo, żeby Violetta i inni ze Studia zrobili to samo, a zadowolenie Germana jest wykluczone. Mateo i Ines okazali się pewni mojego sukcesu, co zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Czy byłam z siebie zadowolona? Pewnie, że tak. Ale radość przyćmiewały wyrzuty sumienia, bo wkońcu nikt z moich bliskich nie wiedział, że może mnie tutaj zobaczyć.
-Angie!- ktoś krzyknął za moim ramieniem.
To Violetta. Zadowolona, uśmiechnięta nastolatka w gronie przyjaciół, którą wcześniej znałam. Moja jedyna siostrzenica rzuciła mi się na szyję. Po chwili to samo zrobili jej towarzysze. Nikt nie powiedział nic, co mogłoby mnie zasmucić. Wszyscy gratulowali mi występu, zachwalali piosenkę i wykonanie, Camili bardzo podobała się sukienka. Męska część z firmy fonograficznej wydawała się lekko przytłoczona liczebnością i radością młodzieży. Ines śmiała się z kolegów, ale nie była chętna, by się dołączyć. Obserwowała wszystko z pewnej odległości.
-Angie, chciałbym porozmawiać- zaczepił mnie Pablo- Dzieciaki, wracajcie na miejsca.
Uczniowie posłuchali rozkazu i zostawili nas samych. Szczerze mówiąc, to trochę się bałam, co powie dyrektor Studia. Nastawiłam się na najgorsze. 
-Bardzo cieszę się, że jesteś szczęśliwa dzięki śpiewaniu. To widać i na pewno pamiętasz, jak całe liceum było pewne, że zrobisz karierę. Uznanie w mieście masz już gwarantowane, ale czy nie uważasz, że postąpiłaś bardzo pochopnie?- cóż, nie ujął tego źle. 
-Owszem, to kosztowało mnie sporo kombinowanie. Nie chciałam nic mówić w Studio, bo byłam przekonana, że to nie wyjdzie. A teraz główkuję, jak będzie z pracą. Oczywiście jeśli przejdę dalej, choć wątpię, by wybrali mnie na przedstawicielkę Argentyny.- przyznałam z prześmiewczym uśmiechem.
-A na to masz akurat spore szanse- odparł Pablo- I nie dyskutuj, uwierz w to, bo inaczej nie będzie najlepiej. Planowałaś zrezygnować z pracy nauczycielki?- zapytał prawie twierdząco.
-Jeśli mam być szczera, to tak. Ale nie mam dochodów z tego konkursu. Jeśli przejdę do etapu w Rio de Janeiro, będę musiała poświęcić więcej czasu na przygotowania. Nie mam pojęcia, jak się wyrobię i z czego utrzymam.
-Dobrze, rozumiem. Zrobimy tak: będziemy płacić ci minimalną stawkę, ale będziesz mogła się zwalniać, kiedy tylko chcesz. Studia nie stać na drugą nauczycielkę, więc zajęcia wokalne będą trochę skrócone. Uczniowie z pewnością nie będą mieć ci tego za złe.- uprzedził moje pytanie.
-Dziękuję- przytuliłam lekko przyjaciela- Wracaj do wszystkich i jeszcze raz uściskaj ich ode mnie.
Po wymanie uśmiechów Pablo zniknął za rogiem. Jego miejsce naprzeciwko mnie zajęła Ines z wesołą buźką. Aż bałam się, co może powiedziać, jak się okazało słusznie.
-Jakieś nowe romanse?- zapytała zaczepnie z chochlikiem w oku- Właśnie, jak wizyta u Germiego.
-Germiego?- zaśmiałam się z brzmienia tego zdrobnienia- Było dość...nietypowo.
-W jakim stopniu nietypowo? Zaszło coś między wami. W twoim towarzystwie facet nie potrafi nad sobą panować.
-Przestań się śmiać. German zapytał o to, czy go dalej kocham- wycedziłam.
-I co powiedziałaś?- takiego zainteresowania w oczach Ines nie widziałam długo przedtem.
-I nic, nie powiedziałam "tak". Stwierdziłam, że nie wiem, a on...pocałował mnie- mimowolnie uśmiechnęłam się na wspomnienie naszej dwójki w tamtym momencie. Nie mogło to ujść uwadze Ines.
-Jak pocałował?
-Nie sądzisz chyba, że zdradzę takie szczegóły- kobieta spojrzała na mnie błagalnie- Dobra, namiętnie.
Zaśmiałyśmy się, jak dwie piętnastoletnie idiotki. Jakbyśmy pierwszy raz miały tak bliski kontakt z płcią przeciwną i pierwszy raz się sobie z czegoś takiego zwierzały.
-Czyli jesteście razem?
-Tego nie powiedziałam. Przeszkodziła nam Viola, a po występie, na pewno nie będzie chciał do mnie wrócić.
-A ty chcesz?- bardzo trafne pytanie.
-Właśnie...Nie wiem. Czuję, że nikt nie da mi tyle ciepła i bezpieczeństwa, nikt nie będzie mnie tak kochał, ale z drugiej strony, przez nikogo innego nie będę tak cierpieć, jak przez niego. Jestem udana, co nie?- zaśmiałam się smutno, patrząc w podłogę.
-Nie martw się- Ines objęła mnie ramieniem- Jeśli cię kocha, to prędzej czy później będziecie szczęśliwi.
-Co się tu dzieje?- do rozmowy włączył się Mateo- Powiedz, że to łzy radości.
Otarłam policzki, nie zdając sobie sprawy ze swojego płaczu. Zainteresowanie Mateo nie wydawało się do końca szczere. Zapytałam go, czy coś konkretnego ode mnie chce, wtedy on uśmiechnął się w stronę Ines i odpowiedział miłym tonem:
-Nie możesz wyjść na scenę zapłakana.
-Ale ja nigdzie nie zamierzam wychodzić- odparłam natychmiast ostro- Chyba że do jakiejś knajpki na frytki i tyle.
-Nie bądź taka skromna...-burknął schowany za Javierem Paulo.
Na tym zakończyła się nasza jakże ciekawa konwersacja. Mężczyźni odeszli, zostawiając mnie samą z Ines, która właśnie wtuliła się w jeden z miękkich płaszczy z garderoby i zamknęła oczy, poinformowawszy mnie, że chce odpocząć. Też chciałam jak naprędzej przywitać się z łóżkiem, ale wyrzuty sumienia nie pozwalały mi się uspokoić.
Wizja następnego spotkania z Germanem, rozmowy z nim, choćby na temat Violetty, mnie przerażała. Wyobrażałam sobie jego zdenerwowanie i rozczarowanie, bo chociaż wiedział o nagrywaniu, nie miał pojęcia o konkursie Whitney. Wtedy również nasunęły mi się na myśl pytania o plany wobec mnie w firmie. Nawet najbardziej zuchwały scenariusz zniweczyłaby porażka w pierwszym etapie konkursu i to właśnie o to się modliłam. Nie chciałam mieć więcej zmartwień na głowie, wystarczały mi te dotyczące mojego serca i szwagra.
Za mną rozbrzmiewały dźwięki największych przebojów Houston, a ja jadłam batonika. Pomyślałam o sobie, jak o ignorantce, szybko połknęłam ostatni kęs i zostawiwszy przyjaciół oraz całe widowisko, opuściłam kulisy. Z największą przyjemnością ujrzałam przed sobą rzeźbioną fontannę teatru. Zegar wskazywał 20:40. "Ja się jednak do tego nie nadaję- pomyślałam, siadłwszy przy fontannie- To nie na moje nerwy. Jestem zmęczona całym zgiełkiem, głowa mnie rozbolała i najchętniej położyłabym się na swojej kanapie i obejrzała jakiś melodramat bez happy endu. Ale nie, trzeba tu siedzieć". I myśleć o Germanie, który wciąż nie przychodzi...
Kiedy wróciłam za kulisy, przeszukałam torebkę. Wreszcie z wśród setki drobiazgów, wyciągnęłam tabletki na ból głowy. Szybko je łyknęłam. W łazience okazało się, że makijaż "lekko" mi się rozmazał, czym umiejętnie zajął się Javier. W międzyczasie Ines się obudziła, również oddała się w ręce stylistów, a chwilę potem rozpoczęła się ceremonia wręczania nagród.
Decyzję podejmowało jury, w skład którego wchodzili sami obrzydliwie bogaci bisnesmani. Wątpię, czy choć trochę znali się na muzyce. Simón wyłonił się z małego pomieszczenia ze sprzętem nagłaśniającym i byliśmy w komplecie. Spora część uczestników krzątała się, nerwowo chodziła tam i z powrotem, ciągle gadała jak nakręceni. Tymczasem ja spokojnie usiadłam w wygodnym fotelu w kącie z butelką wody mineralnej w rękach i bezstresowo gapiłam się w ścianę. 
-Nasze szanowne jury wyłoniło już zwycięzce.- oznajmił prowadzący- Jeden z prezentowanych uczestników będzie reprezentował Argentynę w drugim etapie "Remembering Whitney". Pojedzie on w tym celu do Rio de Janeiro, a jeśli uda mu się wygrać, wieźmie udział w finałowym etapie w Newark w New Jersey w USA, czyli rodzinnym mieście Whitney Houston.- wyraźnie się uśmiechnął- Pan Fernandez jest już gotów ogłosić zwycięzce. Zapraszamy.
Prowadzący mówił tonem, jakby czytał wynik totolotka. Bardziej pasjonująca okazała się plastikowa butelka i woda, której ubywało. Oklaski zagłuszyły moje przemyślenia na temat tlenku wodoru.
-Wybór, muszę przyznać, nie był nadzwyczaj trudny- mikrofon przejął strzelisty mężczyna w okularach o niskim głosie- Wszyscy uczestnicy mieli niesamowite chęci i potencjał, lecz to jedna młoda kobieta powaliła nas na kolana. Zapraszamy Angeles Isabelę Anę Saramego!
Do tej pory jakby uśpiona, usłyszawszy swoje nazwisko, zerwałam się z miejsca.
-Ines, jak ja się nazywam?
-Angeles Saramego! Idź!- wyrwała z moich rąk butelkę wody, po czym wypchnęła mnie przez kurtynę. 
W jednym momencie oczy wszystkich zwróciły się ku mnie. Napawało mnie to tremą, ale w równym stopniu ekscytacją. Niepewnym krokiem podeszłam do przewodniczącego jury, który trzymał w dłoni dyplom.
Uścisnął moją dłoń, pogratuował serdecznie, a moje nieskładne podziękowania wzmorzyły oklaski. Zauważyłam, jak jakiś mężczyzna w średnim wieku wstaje z fotelu. Za nim kilka osób. I następni. kolejni słuchacze przyjęli pozycję pionową, bijąc nieustannie brawo. Na ich twarzach widniały uśmiechy, nie mogłam powstrzymać się od ukłonu i przejęcia mikrofonu od pana Fernandeza. Ludzie zamilkli. 
-Drodzy państwo- zwróciłam się do publiczności jak najmilszym tonem- Dziekuję za wyróżnienie i sympatię, jaką okazujecie mi od naszego pierwszego spotkania dzisiaj. Pamiętajcie jednak, iż ten konkurs to nie wyścig o sławę, która zarówno szybko się zjawi, jak i przeminie. To hołd dla wielkiej piosenkarki Whitney Houston, która dokonała niesamowitych rzeczy w czasie swojej blisko trzydziestoletniej kariery. Zawsze była dla mnie wzorem i to dla Królowej dzisiaj śpiewałam. Jeszcze raz dziękuję.
Wraz z sekundą, gdy skończyłam, obudziła się nowa fala wiwatów. Nie mogłam uwierzyć w zapał tych ludzi i zastanawiałam się, czy ja też byłabym zdolna pokochać jakiegoś wykonawcę w jeden dzień po jednej piosence. Nieustannie kłaniałam się z uśmiechem niemal przyklejonym do twarzy. Wokół mnie błyskały światła reflektorów i lamp błyskowych aparatów fotograficznych, ale w tamtej chwili nic mi nie przeszkadzało. Zgiełg, krzyki publiki dawały mi szczęście. Na środku sceny poczułam się, jak w domu. Podchodzili różni goście wieczoru, całowali w policzki i serdecznie gratulowali, a ja wdzięcznie dziękowałam. 
-Tym kończymy dzisiejszy wieczór. Biletów do Rio de Janeiro zostało niewiele, także prosimy się spieszyć, bo jest czego słuchać i co oglądać. Życzymy wszystkim spokojnej nocy.
Jeszcze długo nie mogłam uwolnić się z uścisku przyjaciół i zupełnie nieznajomych. Ciągle pamiętałam o nieobecności i ignorancji ze strony Germana, ale zamartwianie się w tak radosnym momencie byłoby grzechem. Miałam przy sobie ludzi pełnych ciepła, humoru  i entuzjazmu. Chciałam należeć do nich, czerpać z życia to, co najlepsze. A teraz mogłam.
-Gdzie idziemy to opić?- rzucił rozrywkowy Mateo, gdy opuszczaliśmy budynek teatru.
-Angie, godzisz sie na imprezę?- zapytał Paulo wyraźnie zachwycony propozycją.
-Dobrze, ale nie zbyt długo, bo nie wstanę jutro w ogóle.
Stawiałam tak długie, żwawe kroki, że reszta musiała starać się, by za mną nadążyć. Skierowałam wszystkich do, mojego niegdyś ulubionego, klubu. Parę lat temu przepadałam za nocnym życiem i często przychodziłam do "Blue Devil", kupowałam firmowego drinka i do domu wracałam grubo po północy, nieraz nad ranem. 
Javier, jako wzorowy mąż i ojciec trójki dzieci wrócił tramwajem do domu w drugiej części miasta, odstawiwszy wcześniej samochód studia pod budynek "Para nuestra estrella". 
Ines, bliźniacy i ja weszliśmy do klubu wspomnianego wcześniej. Niedługo zajęło nam zaklimatyzowanie się w nowym miejscu, zajęliśmy miejsca przy barze. Nie dbając o pieniądze, ani zdrowie, piliśmy po kolei drinki z listy polecanych jeden za drugim. Nie widziałam wtedy w tym nic złego. Wręcz przeciwnie, lepiej mi się tańczyło po pewnej dawce alkoholu, a konkretnie mówiąc, przy dziesiątym drinku nie odczuwałam żadnych zahamowań. Chyba to samo działo się z Ines, bo razem tańczyłyśmy do "Beautiful Stranger" Madonny. Ines porwała do tańca Simóna, ja zaś Mateo. Był świetnym partnerem, jeśli rozumiecie, co przez to mam na myśli. Stał się wyzwolony, beztroski, zupełnie wyprany z jakiegokolwiek rozsądku, tak samo jak ja. Para moich przyjaciół również nie bawiła się najgorzej.
Powrót do domu? Kiedy klub powoli zaczął pustoszeć, a stało się to około czwartej nad ranem, zdecydowaliśmy się odpocząć. Jakimś cudem ludzie wpuścili nas do autobusu i podjechaliśmy pod moją kamienicę. Do drzwi doszliśmy o własnych siłach, podtrzymując się nawzajem. 
Mateo tylko czekał aż przekręcę zamek od środka, by złapać mnie w talii i całować nagie części mojego ciała. Wcale nie protestowałam przed obnażeniem się. Mateo pozbawił mnie i siebie ubioru, po czym namiętnie pocałował w usta i...Dalej nie pamiętam.

Następnego dnia obudziły mnie jaskrawe promienie słońca, które dzięki zasłonom nabrały zaróżowionego odcienia. Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej, żeby odkryć, iż jestem w bieliźnie. Przeczesałam poplątane loki palcami. Poczułam silny ból, rozsadzający mi niemal czaszkę. Ponownie ułożyłam głowę na poduszce. Unoszący się zapach męskich perfum zaatakował moje nozdrza i neurony. Rozejrzałam się po sypialni...
-Cholera, Mateo, co tu robisz?- wrzasnęłam, podskakując.
Wybudziłam ze snu nagiego, cierpiącego na kaca, pięknego niedźwiedzia. Jego bujna czupryna nie lśniła, jak zawsze, była raczej oklapnięta. Mrużył zabawnie oczy, ale uśmiechnął się na mój widok. Przybliżył się, musnął moje wargi, co było bardzo przyjemne, a następnie pogładził moje ramię i talię. To trochę mnie łaskotało, więc się zaśmiałam. Podbudowany moją aprobatą, kontynuował swoje pieszczoty. Obcałował mi szyję, okolice biustu i brzuch. Ku mojemu zdumieniu wywoływał tym u mnie szybsze bicie serca i częste sapanie. Ogromny ból w głowie nie doskwierał zagłuszony przez podniecenie. 
-Czyli mam rozumieć, że zwabiłeś mnie tu podstępem? Jesteś nadzwyczaj przebiegły.- przyznałam z zawadiackim uśmiechem. 
Półnaga wtuliłam się w ramiona kochanka i pocałowałam go zachłannie. Mateo odwzajemniał pocałunki. Co jakiś czas przenosił się na inne części ciała, by wzbudzić we mnie chęć ciągnięcia tej intrygującej gry. Teraz to ja miałam przejąć stery. Zmysłowo muskałam wargami jego tors aż do wyrzeźbonego kaloryferka. Każdy taki całus napawał mnie energią. Ranek spędziłam z Mateo przykryta białą pościelą, czując na własnym ciele, jak wiele daje krótka chwila przyjemności...

______________________________________________________
Yeah! Udało się! Może rozdział nie taki, jakiego oczekiwaliście, ale jest.
Powiedzcie, że wyszedł dłuższy niż inne rozdziały, proszę.
Pytanie: Czy podoba się Wam spodób "narracji" piosenki?
Musicie mi wybaczyć końcówkę, nie mogłam się powstrzymać. XD
Śmiało (ale kulturalnie) wyrażajcie swoje zdanie ocałym rozdziale w komentarzach. 
Pozdrawiam i przsyłam najlepsze życzenia z okazji Nowego Roku! :D

Ruda

PS: Oto piosenka "Did't we almost have it all?". Miłego słuchania. :-)